Przejrzysta forma „Żony” Björna Runge [Recenzja]

Dramat wybitnego szwedzkiego reżysera teatralnego i filmowego Björna Runge’a Żona cechują znakomite dialogi i aktorstwo, umiar w stosowaniu środków wyrazu,  formalna przejrzystość i niebanalna tematyka.  

Żona jest pierwszym filmem Björna Runge  nakręconym w języku angielskim. Choć akcja rozgrywa się głównie w Sztokholmie, obraz powstał w Szkocji. Także scenariusz urodził się  w języku angielskim – jego autorką jest Amerykanka Jane Anderson, która na warsztat wzięła powieść  Meg Wolitzer Żona (w Polsce ukazało się kilka wydań).

Björna Runge zachęciły do zajęcia się tematem przede wszystkim pierwszorzędne dialogi. Budują napięcie między bohaterami, w zdaniach odbijają się ich cechy charakteru, one decydują o nerwie akcji. Trzeba jednak od razu dodać, że słowa nie usuwają w cień obrazu. Wszystkie sceny są skrupulatnie rozrysowane i zrealizowane, oko kamery zawsze ujmuje najlepszy punkt widzenia, długie ujęcia i wolny montaż pozwalają skupić się na psychologii postaci. Montaż służy też  płynnemu przechodzeniu do partii retrospektywnych. Fotografia obrazu jest bardzo wyrazista, pozbawiona zbytecznych cieni. Wielkie zbliżenia wydobywają z twarzy postaci głębię ich uczuć i emocji. Obrazu nie zakłóca sztucznie dobrana ilustracja muzyczna – reżyser umiejętnie wygrywa efekty naturalnej ciszy. Zależy mu na oczyszczeniu widza ze zbędnych balastów i skupieniu jego uwagi na skomplikowanych relacjach między bohaterami. 

Film streszcza się następująco. Amerykański pisarz Joe Castleman dostaje w nocy telefon. Dzwoni przedstawiciel  Akademii Noblowskiej, informując, że Castelmanowi przyznano zaszczytną nagrodę. Pisarz wyrusza z żoną i synem do Sztokholmu. Zimne północne miasto obnaży gorący dramat, jaki rozgrywa się za drzwiami pozornie zgodnego małżeństwa. Pozostająca w cieniu męża Joan odzyskuje po kilkudziesięciu latach należne jej miejsce. Nie będzie musiała żywić  się światłem odbijającym się od oblicza męża, a raczej podtrzymywać go. Sztokholm sprawi, że z męża spadnie maska wiecznie zadowolonego z siebie narcyza i satyra.

Tylko pozornie historia jest prosta. W jej żyłach mocno pulsuje krew. Można odkryć psychologiczny porter żony, która poświęciła swoją karierę na rzecz rodziny i męża. Wycofała się w cień, mimo że sama była dobrze zapowiadającą się pisarką. W finale pada odpowiedź, dlaczego tak uczyniła. Jest też wątek literackiej kuchni, na czym polega proces pisania powieści, jak powstają wielkie   dzieła, jak rodzi się sława i rynkowy sukces. Zazwyczaj sądzi się, że książka ma jednego autora, tymczasem często jest ich więcej, jak chociażby  redaktorzy w  wydawnictwach. W Żonie motyw autorstwa rozkwita jak pąk na wszystkie strony świata: w stronę wielopostaciowości ludzkiego ja, która część osobowości jest prawdziwsza, ta dionizyjska, czy apollińska, ile w człowieku jest wcieleń, ile aktorstwa i chęci zdominowania drugiej osoby. Joe i Joan nie przypadkowo noszą podobne imiona. Uzupełniają się, tworzą jedność, jednocześnie różnią się pod wieloma względami, z tym że lepszą częścią Joe’a jest Joan.

Aktorstwo stoi na najwyższym poziomie. Glenn Close pewnie by się ubawiła, gdyby usłyszała, że jej postać ma coś z matki – Polki w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest mądra, powściągliwa i wybaczająca słabostki i wady męża. Jonathan Pryce po zrzuceniu kostiumów, jakie zakładał do popularnych widowisk (Piraci z Karaibów, Nieustraszeni bracia Grimm) odkrywa wiele warstw swoich aktorskich umiejętności na rzecz tezy, że facet to jednak świnia. Mnie najbardziej ucieszył udział Christiana Slatera w roli cynicznego reportera chcącego rozwikłać zagadkę Castelmanów. Już długo nie widziałem na ekranie tego aktora, tym większe zaskoczenie, gdyż jest   tak wyśmienicie  ucharakteryzowany (a może to tylko gra oświetlenia), że nie do razu go można  rozpoznać. Z ciekawostek należy wymienić udany występ syna Jeremy’ego Ironsa Maxa oraz córki Glenn Close Annie Starke.

Ocena: 5/6

Żona (The Wife), Szwecja, USA (2017), dramat (100 min.), reż. Björn Runge, w rolach głównych: Glenn Close, Jonathan Pryce i Christian Slater. W kinach od 7 września 2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.