W analogu i cyfrze (3): „Afrykańska królowa” alegorią życia

O Afrykańskiej królowej (1951) Johna Hustona można rozmawiać w nieskończoność. Na początku trzeba wspomnieć o tym, że film był najbardziej popularną hollywoodzką produkcją 1952 roku, dzięki niej Humphrey Bogart otrzymał  upragnionego Oscara, a reżyser nakręcił kolejne wybitne filmy, takie jak Szkarłatne godło odwagi, Moulin Rouge i Moby Dick. Afrykańska jako jeden z pierwszych hollywoodzkich filmów powstała w autentycznych egzotycznych plenerach poza studiem filmowym. Zdjęcia kręcono w belgijskim Kongo i Ugandzie z narażeniem ekipy na choroby i ataki insektów. Najzdrowszy był niezmordowany John Huston, który przed biegunką leczył się szkocką whisky. Podobnież Humphrey Bogart. Gorzej trudne warunki znosiła Katharine Hepburn, co odbiło się na jej braku humoru. Mimo że zdjęcia realizowano ciężkimi kamerami Technikolor na małej łodzi, nie widać, by operatorzy byli ograniczeni. Przestrzeń łodzi nie sprawia wrażenia klaustrofobicznej, co osiągnięto budując makiety dwóch dziobów łodzi i umieszczając je na oddzielnych tratwach.

Fabuła ma przygodowo-komediowy charakter. Nad brzegiem afrykańskiej rzeki Ulanga spotykają się nieokrzesany obieżyświat, a zarazem właściciel  łodzi motorowej o nazwie „Afrykańska Królowa”, Kanadyjczyk Charlie Allnut, i siostra angielskiego pastora, stara panna Rose Sayer. Oboje nie są już młodzi, dzieli ich różnica charakterów i wychowania. Rose jest gorliwą metodystką, Charlie natomiast czerpie pełnymi garściami z życia, chętnie opróżnia butelki dżinu i pali cygara. Nie dba o siebie ani wygląd łodzi. Czas jest niespokojny, bo tak jak w Europie, tak na Czarnym Lądzie wybucha I wojna światowa. Do Konga wkraczają Niemcy, którzy palą wioski. W wyniku niemieckiego ataku na chrześcijańską misję umiera pastor. Charlie jak prawdziwy mężczyzna podaje pomocną dłoń osamotnionej kobiecie.

Dwójka skazanych na siebie dorosłych ludzi musi pokonać swoje wady i uprzedzenia, by wydostać się z pułapki. Rose jest sprytniejsza od Charliego. Skutecznie manipuluje jego ambicją i poczuciem męskości i namawia, by łodzią pokonali niebezpieczną rzekę i zaatakowali skonstruowaną przez siebie torpedą niemiecką kanonierkę. Rejs po pełnej podwodnych skał, bystrzyc i wodospadów rzece staje się nie tylko próbą charakteru Charliego, ale sprawia, że Rose odkrywa w sobie uśpioną kobiecość. Po pokonaniu rzeki rozbitkowie zbliżają się do siebie, rodzi się między nimi uczucie.

Afrykańska królowa jest niczym innym jak alegorią życia. Rose i Charlie wspólnie zmagają się z trudnościami, pokonują swoje egoizmy. Jedno nie przeżyłoby bez drugiego. Ich serca zostają poddane ciężkiej próbie, zostają zahartowane na przyszłe wspólne życie. Obydwoje obdarzają siebie tym, co mają najlepszego. Afrykańska podróż Rose i Charliego jest równocześnie prefiguracją ich przyszłej małżeńskiej drogi. Ale Rose i Charlie nie pokonaliby groźnej rzeki, gdyby nie interwencja sił natury, w języku religii nazywanej Bogiem. John Huston jako genialny scenarzysta i reżyser pokazuje kapryśną i nieobliczalną twarz losu, wobec której Rose i Charlie są tylko pozornie bezbronni. Ich kruchość wobec żywiołu unieważnia czuwająca nad nimi siła wyższa.

Film powstał w amerykańsko-brytyjskiej koprodukcji, w okresie zimnowojennych zmagań Ameryki z Rosją sowiecką. Wielka Brytania po dwóch światowych wojnach była wyleniałym imperium. Choć należała do grona państw założycieli NATO, nie miała siły, by uczestniczyć w zimnej wojnie. Gdy afrykańscy rozbitkowie wciągają na maszt starej łajby brytyjską flagę, w artystycznym zamyśle reżysera chodzi o obudzenie Albionu z powojennej drzemki i nakłonienie go do odbudowania swojej międzynarodowej pozycji. Choć filmowym przeciwnikiem Charliego i Rose są kolonialne Niemcy, to rzeczywistym jest Rosja sowiecka.

Tak, Afrykańska królowa ma przynajmniej dwa semantyczne kody. Psychologiczny i polityczny. I oba się cudownie uzupełniają. Trzeba dopowiedzieć, że pierwszy głosi pochwałę modelu małżeństwa opartego na zaufaniu i szacunku, a nie rywalizacji. Charlie i Rose nie zagarniają siebie na własność, ale biorą odpowiedzialność jedno za drugie. Powierzają sobie swój los. Tylko taka antropologia może pokonać dzisiejszy kryzys instytucji małżeństwa.

* * *

W cyklu„W analogu i cyfrze”wracam do filmów zrealizowanych w technologii analogowej. Filmy te, by istnieć, muszą być przetwarzane na cyfrową. Konfrontuję je z dzisiejszymi oczekiwaniami, sprawdzam, czy cienie utrwalone na światłoczułej taśmie mają nam jeszcze coś interesującego do powiedzenia. Ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.