„Roma” ma wiele odcieni przeszłości [Recenzja]

Do obejrzenia jednego z najważniejszych filmów 2018 roku Roma Alfonso Cuaróna trzeba się przygotować. Wyciszyć emocje, pozbyć się zwykłych odbiorczych nawyków i otworzyć umysł. A wtedy Roma przemówi pełnym głosem.

Alfonso Cuarón opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym w latach 60/70  w dzielnicy Roma w Mexiko City. Czyni to w modnym ostatnio kolorze biało-czarnym, podobnym do Zimnej wojny. Wybór minimalistycznej tonacji służy artyście do przekroczenia kuszącej taniej baśniowości, do opuszczenia ogrodu dzieciństwa w stronę realistycznej opowieści o czasie minionym. Z tym interesującym zamiarem kłóci się tylko – moim zdaniem – szerokoekranowy format nadający się raczej do wysokobudżetowych filmów rozrywkowych oraz częste operowanie panoramami. Czyżby pozostałość po wielkich poprzednich filmowych produkcjach Cuaróna? To chyba jedyny oczywisty ślad obecności artysty w materii filmu, wszystko inne służy ukryciu jego osoby, tego kogoś, kto wraca wspomnieniami do przeszłości. Ta przeszłość ma być mało odległa, bardzo zwyczajna a jednocześnie zaskakująca, liryczna. Zupełnie jak słowa starszego brata reżysera, który z chłopięcą beztroską opowiada o sobie, „gdy byłem stary”.

Roma jest filmem dedykowanym opiekunce reżysera Libo (ekranowe imię Leo), i to ona, przybyła do stolicy kraju młoda Indianka, jest główną protagonistką. Razem z siostrą, też pomocą domową, krząta się po wielkiej willi, przygotowuje posiłki, zajmuje się dziećmi. W wolne dni umawia się na randki. Owocem spotkania z chłopcem ze slumsów będzie dziecko.

Zarejestrowana codzienność może nieco rozczarowywać. Nie ma miejsca na szczególnie wielkie dramaty i narracje. Choć w kraju  dochodzi do społecznych protestów, domownicy żyją własnymi problemami, choćby takim, jak długa nieobecność głowy rodziny. Cuarón wykazuje się literacką wrażliwością wydobywając z niepamięci najdrobniejsze detale. Często rejestruje puste przestrzenie, ciszę, spadające krople deszczu.  Nie poddaje politycznej krytyce tamtego patriarchalnego ładu, nie inicjuje jakiejś debaty, natomiast z delikatnością obserwuje świat, który zamilkł; z notatnika wyobraźni wydobywa zwykłe-niezwykłe kadry, takie chociażby, gdy ojciec w komiczny sposób manewruje wielką limuzyną  w ciasnej bramie domu. Ten film, jak napisałem na wstępie, trzeba smakować. Porzucić nawyk poddawania się emocjonalnej tresurze i samemu wydobywać niuanse świata przedstawionego. Gdy się w ten sposób patrzy na tę historię, potrafi ona wynagrodzić naszą uważność wieloma odcieniami. Z tym że nie można powiedzieć, by temat się rozmywał. Z wnętrza opowieści łatwo wyłuskać tematy zawiedzionej miłości i samotności porzuconych kobiet.

Alfonso Cuarón w poetycki sposób zagospodarowuje naszą wyobraźnię. Przemawia obrazami, w nich szuka śladów utraconego dzieciństwa, nie epatuje, nie podgrzewa atmosfery, ale jak mistrz haiku poluje na ulotne chwile, na niewidzialnego ducha zabawy i przemijania.

Ocena: 5/6

Roma, Meksyk, USA (2018), dramat (135 min), reżyseria: Alfonso Cuarón, w rolach głównych Yalitza Aparicio i Marina de Tavira, w kinach od 14 grudni 2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.