Niebezpieczne sztuki Wojciecha Tomczyka

Gdy w niektórych teatrach królują mein kampfy i insze klątwy, warto sięgnąć, mało powiedziane, należy sięgnąć po pierwsze książkowe wydanie sztuk Wojciecha Tomczyka Dramaty (2018). Cztery teksty ze „smoleńskim” Bezkrólewiem na czele dają wyobrażenie skali talentu naszego czołowego dramaturga. Ale nie tylko talentu – także przenikliwości i odwagi w spojrzeniu na najnowszą historię Polski.

Wojciech Tomczyk powtarza w wywiadach, że jest zawodowym dramaturgiem i scenarzystą filmowym. Pisze, by mieć z czego żyć. Stwierdzenie takie brzmiałoby banalnie, gdyby utwory dramaturga były nastawione wyłącznie na skandal i poklask gawiedzi. Tymczasem tak nie jest. Tomczyk bardzo serio traktuje zarówno swoją twórczość, jak i odbiorców, stawia wszystko na jedną kartę. I takie właśnie spostrzeżenia towarzyszyły mi na pierwszym planie podczas lektury utworów Tomczyka – nie ma w nich ani cienia nieszczerości czy też jakiejś wykoncypowanej pozy. Autor każdym zdaniem, dialogiem potwierdza swój szacunek dla wielkiej tradycji teatru, ale robi to po swojemu, wielce oryginalnie, pamiętając przy tym o  widzowskich potrzebach – nie bełkocze, nie obraża, nie manifestuje tego czy owego, ale robi wszystko, by jego sztuki były przy całym swym metaforycznym kostiumie tematycznie mocno sprecyzowane, uchwytne.

Wojciech Tomczyk (ur. 1960). W teatrze debiutował sztuką „Wampir”. Autor licznych scenariuszy teatralnych i filmowych. Jego sztuka „Norymberga” została przetłumaczona na dziewięć języków. 

Trzy zamieszczone w obszernym tomie sztuki, a mianowicie Norymberga, Wampir, Marszałek są znane albo z telewizyjnych, albo teatralnych inscenizacji. Wszystkie dotyczą mniej lub bardziej odległej naszej historii. Czwarta, najbardziej współczesna – Bezkrólewie – do tej pory nie doczekała się adaptacji.

Norymberga pośrednio mówi o płk. Kuklińskim, komunistycznym Konradzie Wallenrodzie, który poznawszy sowieckie plany zamienienia Polski w wielkie pole bitewne  w starciu z Zachodem, postanowił przekazać CIA militarne plany Układu Warszawskiego. Ale postać Kuklińskiego jest w rzeczywistości tylko pretekstem do opowiedzenia o pewnym oficerze wojskowego kontrwywiadu PRL, który „zatrudnia” córkę przyjaciela, wykończonego przez siebie oficera, do tego, by w wolnej Polsce napisała o nim demaskatorski artykuł. Pułkownik pragnie dla siebie nie tylko symbolicznej Norymbergi, chce ponieść zasłużoną karę, której uniknęli autorzy stanu wojennego. Wyjaśnia dziennikarce, że jej ojczyzną rządzą demony, dlatego pragnie dobrowolnym  oddaniem się pod sąd oczyścić zatrutą przez przeszłość atmosferę III RP. Pułkownikowi nie udaje się ten zamiar. Dlaczego? Jak w porządnym amerykańskim filmie sensacyjnym, biegu wypadków nie da się do końca przewidzieć. Bohater wydaje się być panem swojego życia. Tymczasem rzeczywistość okazuje się być bardziej skomplikowana niż myśli.

O politycznych manipulacjach obecnych w poprzednim systemie traktuje też Wampir – sztuka o tym, jak w serię morderstw na kobietach w latach 70. ub. wieku został wrobiony przez milicją Zdzisław Marchwicki. Prawdziwy seryjny morderca został wypuszczony przez śledczych, potem popełnił samobójstwo. Władza chcąc przykryć swoją wpadkę, musiała wymyślić „prawdziwego” wampira i wytoczyć mu pokazowy proces. Po skazaniu Marchwickiego na śmierć i wykonaniu wyroku społeczeństwo odetchnęło z ulgą. O historii „wampira z Zagłębia” opowiada Konferansjer, showman, wodzirej, który jednocześnie ujawnia swoją rolę w całej tej pogmatwanej historii i obnaża specyfikę tamtego systemu. W partyturze Tomczyk wykazuje się mistrzostwem w naśladownictwie peerelowskiej nowomowy.

Z kolei Marszałek dotyczy schyłku rządów Józefa Piłsudskiego. Bliski śmierci i pełen obaw o przyszłość kraju marszałek zaprasza do siebie najbliższych współpracowników i informuje, że chce korony królewskiej, by ułatwić sobie drogę do wojny prewencyjnej z Niemcami. Zmyślenie splata się w tej sztuce z prawdą historyczną. A wszystko po to, by pokazać szekspirowski dramat wielkiego polityka, koniec jego władzy i marzeń o bezpiecznej Polsce.

Bohaterowie sztuk Wojciecha Tomczyka

oczyszczają się z toksyn w imieniu publiczności

Najbardziej aktualne Bezkrólewie powstało bezpośrednio po smoleńskiej tragedii w 2010 roku i jest wypełnione czytelnymi aluzjami do ważnych polityków, co sprawiło, że sztuka dotąd nie trafiła na teatralne afisze. Ale o wartości Bezkrólewia na pewno nie decyduje doraźna polityka, tylko ponadczasowy obraz tzw. polskich elit wstydzących się „tego kraju” i zwykłych Polaków. Dlaczego? Bo bezkrólewie w Polsce panuje od bardzo dawna. Nie chodzi bowiem o śmierć jednego, czy drugiego króla, ale o śmierć fundamentalnych dla danej wspólnoty wartości i ideałów. Polska jest krajem wypłukanym przez zaborców i okupantów z jakiegokolwiek poczucia honoru i godności. Dlatego ma cywilizacyjny problem z wyłanianiem przywódców myślących suwerennie. Ostatnim duchowym był Jan Paweł II, a politycznym…  No właśnie, brak kandydatów. Jak pokazuje Tomczyk, współcześni politycy, zwłaszcza ci dziarsko maszerujący do niemieckiej krainy, nie dorastają do tej roli, skoro nie potrafią nawet poprawnie wymówić nazwy swojego kraju przekręcając ją na Laskop, Akslop, Polask, Plasko, Paskol itp.

Obraz Polski zdradzonej nie tylko w mowie jest bardzo groteskowy. Dramaturg wykorzystuje elementy teatru absurdu, gombrowiczowskiej groteski, romantycznej ballady oraz filozoficznego pesymizmu Różewicza do obnażenia duchowej niemocy ludzi władzy, ich kompleksów i pretensjonalnych grymasów. Do pokazania, że są uciekinierami z Kina Polska.

Dramaty są znakomicie napisane. Co prawda ich lektura nie zastąpi teatralnej inscenizacji, ale jednak. Autor bawi się językiem, w Bezkrólewiu pokazuje, że mowa jest na wygnaniu, niczego nie komunikuje ani nie buduje, tylko niszczy ludzi i zasłania prawdę. By uciec przed opresją bezcielesnego języka mass mediów i celebrytów, bohaterowie sztuk Wojciecha Tomczyka często walą całą prawdę między oczy. Oczyszczają się w imieniu publiczności. Idą do publicznej sauny, by wypocić toksyny. Tak czyni pułkownik z Norymbergi wyjaśniając dziennikarce konsekwencje wprowadzenia stanu wojennego:

„W 1980 roku ludzie wyprostowali się, podnieśli głowy, zaczęli żyć jak ludzie. I wtedy my przetrąciliśmy im te wyprostowane plecy. Sami sobie je przetrąciliśmy. To był koniec Polski. Samobójstwo. Z tego już się Polska nie podniesie. Przez pokolenia. Pomieszano pojęcia, nauczyliśmy się sami siebie lekceważyć, sami siebie nienawidzić. (…) Sami na siebie  patrzymy jak na dziejowych nieudaczników”.

Wojciech Tomczyk, Dramaty, Teologia Polityczna, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.