„Milcząca rewolucja”, czyli filmowa lekcja historii [Recenzja]

 „Milcząca rewolucja” – interesujący film o początkach NRD. Fot. materiały prasowe/Aurora Films (2).

Początki Niemieckiej Republiki Demokratycznej to temat wykopaliskowy i choćby z tego względu warto polecić interesujący dramat Larsa Kraume Milcząca rewolucja.

Jest to adaptacja prozy dokumentarnej zmarłego w ubiegłym roku niemieckiego pisarza Dietricha Garstki Das schweigende Klassenzimmer (Milcząca klasa). Garstka odtworzył wydarzenia z 1956 roku, w których sam uczestniczył. Uczniowie klasy maturalnej w liceum w Stalinstadt (Storkow) podczas lekcji historii wyrazili minutą ciszy poparcie dla węgierskiej rewolucji 1956 roku. Nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji swojego młodzieńczego czynu. Władze oświatowe uznały ich postępowanie za kontrrewolucję i odpowiedziały brutalnym śledztwem. W szkole w Storkowie pojawił się nawet minister edukacji. Bunt zaważył na życiu maturzystów i ich bliskich.

Dietrich Garstka nie ograniczył się do własnych wspomnień. Zgromadził obszerny reporterski materiał. Rozmawiał z wieloma uczestnikami tamtych wydarzeń. Reżyser Lars Kraume poszedł jego śladem. Z pedanterią przeniósł na ekran powieść Garstki, ale bez szkody dla fabularnej atrakcyjności filmu. Choć bohaterem uczynił całą klasę, nikomu nie powierzając solowych ról, nie ucierpiała na tym dramaturgia. Dobrze zróżnicowane postaci uczniów, ich rodziców i nauczycieli decydują o bogatej palecie emocji i osobistych motywacji. Nie czuć ręki historyka czy też dokumentalisty, ale wprawnego fabularzysty, który wie, jak zapanować nad obszernym materiałem. Rzecz godna podziwu!

Jakie były tamte wschodnie Niemcy przed powstaniem muru berlińskiego? Niepewne swojej przeszłości i przyszłości. Kraj ludzi żyjących na grobach swoich bliskich, wypierających się brunatnej przeszłości i z pruskim drylem budujących nowy ustrój – socjalizm. Osoby, które pamiętają PRL i NRD, mogą być zaskoczone pokazaną w filmie skalą niechęci wschodnich Niemców do „Ruskich”, gdyż z polskiego punktu widzenia NRD było najbardziej ideowym barakiem w demoludach. W istocie przyjaźń niemiecko-radziecka widniała tylko na transparentach, co potwierdzają wiarygodne źródła. Warto odwołać się do jednego z nich – zapisków szwajcarskiego pisarza Maxa Frischa, poczynionych przez niego w 1973 roku podczas  podróży do Berlina Zachodniego i Wschodniego (Max Frisch, Z dziennika berlińskiego, Wołowiec 2017). Patrzył on na enerdowskich Niemców z zachodniej, socjaldemokratycznej perspektywy:

„Ich oklepany rewolucyjny patos w przeciwieństwie do nas: jak gdyby te 17 milionów, które tu żyją, zrobiło rewolucję. Zmiana stosunków panowania została im narzucona przez ZSRR, ci ludzie w większości dopiero byli narodowymi socjalistami i z własnego wyboru faszystami; o tyle mają kłopot z samowiedzą, o tyle zrozumiała jest trauma uznania [pogodzenia się z polityczną rzeczywistością – PS]. Do tego Stalin. Kontrole sprawuje nie baza, lecz Moskwa. Braterstwo na transparentach wisi w powietrzu; zagwarantowane przez obecność sowieckich wojsk w ich własnym kraju.”

Wracając do filmu Larsa Kraume, potwierdza on tylko, że najnowsza historia Europy może być niewyczerpanym źródłem intrygujących tematów. To także lekcja dla naszych filmowców. Nie trzeba bić pokłonów jakimkolwiek ideologiom, by nakręcić ciekawe historyczne kino.

Ocena: 4,5/6

Milcząca rewolucja, Niemcy (2018), dramat (111 min), scen. i reż. Lars Kraume, w rolach głównych Leonard Scheicher, Tom Gramenz i Lena Klenke. Dystr. Aurora Films. W kinach od 7 czerwca 2019.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.