Roztańczony Carlos Acosta [Recenzja]

Co roku wakacyjny repertuar kin obfituje w pozycje biograficzne. Podobnie jest teraz. Z ekranów zszedł już Rocketman o Eltonie Johnie, powoli milkną arie Pavarottiego, był też dokumentalny Diego o gwieździe futbolu, a na chrześcijańskich widzów czeka Tajemnica ojca Pio. Ja polecam międzynarodową koprodukcję Yuli o kubańskim baletmistrzu Carlosie Acoście (pseudonim Yuli) z jego własnym udziałem.

Na ten film chodzą przede wszystkim kobiety. Trudno się dziwić. Jest w nim dużo ruchu, tańca, muzyki, wygimnastykowanych sylwetek, ale nade wszystko wiele emocjonalności i uczuciowości. Bo Yuli jest filmem niezwykłym. Choć opowiada o wciąż żyjącej legendzie, czyli o pierwszym czarnoskórym odtwórcy roli Romea w balecie, tancerzu największych scen świata, to nie pomija trudnych czy wręcz bolesnych momentów biografii, szczególnie rodzinnych.

Carlos Acosta mógł nie stać się tym, kim jest. Mógł przegapić swoje powołanie. Do zapisania się do państwowej, a więc bezpłatnej szkoły baletu w Hawanie przymusił go despotyczny ojciec. Chciał utemperować syna, nie dopuścić, by zepsuła go ulica. Pedro Acosta dostrzegł u synka wielki talent,  zaszczepił w nim, nawet za cenę użycia pasa, ducha walki. Carlos buntował się, przerwał kurs baletowy, ale gdy został wysłany do szkoły z internatem, musiał sam zmierzyć się ze swoją przyszłością.

Film hiszpańskiej reżyserki Icíar Bollaín mówi przede wszystkim o odkrywaniu siebie samego. O tym, że o wartości człowieka nie decyduje jego powierzchowność czy też pochodzenie, ale wnętrze. Carlos musiał zabić w sobie mentalność niewolnika (jego czarni przodkowie pracowali na plantacjach), by stać się kimś w świecie Białych. Yuli nie jest zatem powierzchowną historią. Niesie uniwersalne przesłanie, z którym mogą się zmierzyć widzowie różnych kultur.

Uderza solarna tonacja barw Yuliego. Pozytywne, słoneczne kadry, szczególnie kubańskie sekwencje, muskają twarze odbiorców, pozwalają radować się oczom. Inne są już te zrealizowane w Londynie czy w Madrycie. W warstwie fabularnej panuje uporządkowany natłok. Wiele gorących epizodów, zdarzeń i konfliktów decyduje o niesamowitej sile tej opowieści. Nienachalnie jest zarysowane polityczne tło, czyli rozkwit komunizmu na Kubie i jego upadek. Najciekawszy jest wątek trudnych relacji syn-ojciec. Surowy Pedro Acosta w wielu momentach jest odpychający. Ale jego determinacja wynika z chęci przezwyciężenia ciążącego na nim i jego dzieciach niewolniczego piętna. Występujący w tej roli kubański tancerz i choreograf  Santiago Alfonso jest więcej niż przekonywujący, bo fenomenalny.

OCENA: 4,5/6

Yuli, Hiszpania, Wielka Brytania, Niemcy 2018, biograficzny (104 min), reż. Iciar Bollain, scen.: Paul Laverty, w rolach głównych: Carlos Acosta, Santiago Alfonso, Keyvin Martínez, w kinach od 2 sierpnia 2019.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.