Wyklęci zasługują na wielki film. [Recenzja]

Nachalna publicystyka ocierająca się o propagandę polityczną i patriotyczny dydaktyzm – tak najkrócej można określić słabe strony drugiego filmu o Żołnierzach Wyklętych – „Wyklęty” Konrada Łęckiego. A jest ich, niestety, więcej od tych dobrych. Szkoda, bo Żołnierze Wyklęci zasługują na wielki film. Nieważne, czy artystyczny, czy masowy, ale wielki. Czyżby w Polsce nie było ani jednego sensownego  scenarzysty i reżysera, którzy wiedzieliby, co z tą materią począć? Trudno uwierzyć w to.

Tytułowy Wyklęty, czyli Franciszek Józefczyk „Lolo” walczy w leśnym oddziale z nową władzą ludową. W konspiracji poznaje dziewczynę, rodzi im się synek, ale ksiądz nie udziela młodym kościelnego ślubu, bo boi się komunistów. Walka Lola tragicznie odbija się na losie jego narzeczonej – zgwałcona przez ubowca ginie. Synek nie traci życia, bo nowa władza chce go przerobić na „porządnego” obywatela. Lolo ginie w obławie, po tym jak do jego oddziału wnikają agenci bezpieki.

Streszczenie pokazuje, że historia Lola, człowieka wyjętego spod prawa, ukrywającego się po norach leśnego banity naprawdę była ciekawym tworzywem, szkoda tylko że scenarzysta i reżyser w jednej osobie nie potrafił oszlifować tego kamienia, nadać mu klasycznej klarowności i czystości. Gubi akcję w częstych przeskokach czasowych (fabuła rozłożona jest na kilka lat), nie dba o psychologię głównego bohatera, zaniedbuje wątek miłosny, nie rozwija wątku komendanta oddziału Lola, a co gorsza, całość wpisuje we współczesną klamrę z postacią śp. prezydenta Kaczyńskiego i problemem braku osądzenia byłych komunistycznych oprawców. Wykorzystanie tej na prawdę tragicznej historii do doraźnych publicystycznych celów jest bardzo ryzykownym posunięciem, by nie użyć dosadniejszego określenia.

Mocnymi punktami „Wyklętego” są pojedyncze sceny. Narada w Ministerstwie  Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie posiekana wulgaryzmami jak kotlet – palce lizać. Rozmowa wystraszonych ubowców z enkawudzistą na leśnym dukcie mówi o istocie nowego sytemu. Scena, gdy główny bohater budzi się w domu lekarza po kilkudniowej gorączce – jeszcze  lepsza od poprzednich, bo pokazuje kawałek starej, nieskażonej jeszcze komuną Polski. I jeszcze jeden diament w tym popiele – gdy Lolo zabija w bramie śledzącego go ubowca, byłego kolegę z konspiracji. Jakaż szkoda, że reżyserowi zabrakło dyscypliny w uporządkowaniu swojego scenariusza, bo mógł z niego wydestylować całkiem ciekawy obraz, a tymczasem nakręcił poglądową czytankę dla masowego odbiorcy. Nie obudził w sobie filmowego zwierza, poprzestał na roli opowiadacza „słusznej” historii.

Gdzie szukać przyczyn tej kolejnej po filmie „Rój” wpadki? Zapewne w braku doświadczenia Konrada Łęckiego. „Wyklęty” jest  debiutem fabularnym tego młodego filmowca, który w dorobku ma tylko etiudy szkolne. Cóż, gdyby zaczynał swoją karierę w PRL, musiałby najpierw praktykować u boku jakiegoś doświadczonego reżysera, np. Wajdy, na planie zdobywać szlify. A jego scenariusz trafiłby do kierownika literackiego zespołu filmowego i zostałby poddany ocenie (a później, niestety,  i cenzurze). Zabrakło tych wszystkich systemowych, produkcyjnych elementów. Na słabości filmu prawdopodobnie zaważyła też czyjaś presja, może mecenasa publicznego (obraz finansowały fundacje spółek skarbu państwa), a może jeszcze jakiś konsultantów. Nie sposób zauważyć, że w stylu myślenia reżysera przejawia się horror vacui, jakiś lęk przed pustymi fabularnymi przestrzeniami. Reżyser stara się jak najwięcej opowiedzieć o powojennych czasach, zapełnić białe plamy, jakby z obawy, że uchybi prawdzie historycznej. A przecież w dziele filmowym nie sposób oddać całego świata, co najwyżej jego skromny, reprezentatywny wycinek.

Recenzent postkomunistycznego „Przeglądu” napisał, że trudno oczekiwać, by jakikolwiek współczesny film o Wyklętych dorównał „Popiołowi i diamencie” Wajdy. Stwierdzenie to brzmi jak szyderstwo, bo tamten obraz pokazywał, delikatnie mówiąc, niepełny obraz podziemia antykomunistycznego, ale nie sposób zauważyć, że pod względem artystycznym, siły i spójności przekazu „Popiół i diament” jeszcze długo pozostanie niedościgłym wzorem.

Żołnierze Wyklęci zasługują na naszą pamięć i wielkie dzieło, ale na pewno nie na doraźny kicz.

 Wyklęty, Polska, dramat wojenny, scen. i reż. Konrad Łęcki, w roli głównej: Wojciech Niemczyk. Premiera: 10 marca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.