„Panna Lois od czarówˮ czytana w późniejszym stuleciu

Czarownice z Salem (1953 rok) Arthura Millera to jeden z najważniejszych XX-wiecznych dramatów amerykańskich, wystawiany wiele razy w teatrach na całym świecie i kilka razy sfilmowany. Prawie wiek wcześniej przed Millerem tematem procesu opętanych kobiet w miasteczku Salem w Nowej Anglii zajęła się wiktoriańska pisarka Elizabeth Gaskell, pisząc powieść Panna Lois od czarów. Powieść dwa lata temu ukazała się w Polsce nakładem toruńskiego wydawnictwa C&T. Sięgnąłem  po nią wiedziony sławą dramatu Arthura Millera i nie zawiodłem się.

Dla Elizabeth Gaskell wydarzenia, jakie rozegrały się wśród protestanckich osadników na przełomie 1691 i 92 roku były nie mniej historyczne, niż dla Arthura Millera, bo przecież upłynęło od nich do czasu opublikowania jej książki w 1861 roku ponad 150 lat.  Dlatego na stronach książki łatwo wyczuć dystans narratora (tożsamego z pisarką) wobec opisywanej rzeczywistości, który każe zająć czytelnikowi podobną pozycję niezależnego obserwatora. Jest to dystans twórczy, bo Elizabeth Gaskell robi wszystko, by zrozumieć opisywanych przez siebie bohaterów, poddaje ich dusze psychologicznej wiwisekcji. Przychodzi jej to tym łatwiej, że sama była protestantką, urodziła się w rodzinie pastora i wyszła za mąż za duchownego. Wiele łączyło ją z purytańskimi mieszkańcami Salem, ale sporo też dzieliło, nie tylko otchłań oceanu, ale dojrzała wiara, mądrość, wreszcie zdobyty bagaż cywilizacyjny, bo XIX – wieczna uprzemysłowiona Anglia była lokomotywą nowoczesnego myślenia opartego na rozumie i wierze w przyszłość. I z tego ducha wyrasta Panna Lois od czarów, co widać też po jej strukturze: powieść jest realistyczna, o bardzo uporządkowanej i konsekwentnej budowie.

Główną postacią, jak w wielu innych powieściach angielskiej pisarki, jest kobieta. Młoda Lois Barclay w 1691 roku, po śmierci rodziców, przyjeżdża ze Starej do Nowej Anglii do krewnych matki, by ci się nią zaopiekowali. Rodzina, rządzona przez zacną i pobożną Grace Hickson, nie ufa gościowi, bo jest przecież córką rojalistów, którzy w sporze szkockich purytanów z królem Karolem Stuartem poparli monarchię. W wyniku wojny domowej wielu purytanów opuściło Anglię i Szkocję; do nowej ojczyzny, którą znaleźli w Ameryce Północnej, zawieźli swoją surową pobożność, demokratyzm i poczucie lepszości wobec tych, którzy ich wygnali. Położone niedaleko Bostonu miasteczko Salem jest otoczone lasami, na życie kolonistów czyhają Indianie, „malowane diabłyˮ, właśnie zbliża się zima, która w osadnikach wyzwala niesamowite pokłady strachu, obaw; coraz krótsze dni, coraz mniej słońca mąci ich umysły. Jedyną podporą jest religia i nauki płynące z Biblii. Problem tylko w tym, że przy braku mądrych przewodników duchowych, odczytywana dosłownie Księga staje się matrycą myślenia szukającego we wszystkim obecności Szatana. Gdy córki miejscowego pastora dostają konwulsji, ten orzeka, że ktoś rzucił na nie czary. Posądzona Indianka popada w obłęd i wydaje kolejne „wiedźmyˮ. Histeria ogarnia coraz więcej osób, głównie kobiet, jedna z nich, najmłodsza córka Grace Hickson, rzuca podejrzenie na kuzynkę Lois Barclay. Dziewczyna w wyniku procesu zostaje powieszona, nie ratują jej, a wręcz pognębiają, uroda, niewinność i szlachetność serca.

Czytając Pannę Lois od czarów, oprócz tego, że cały czas wyświetlały mi się przed oczami dwa thrillery: M. Night Shyamalana Osada, opowiadający  o czasach i zjawiskach opisanych właśnie przez angielską pisarkę, oraz kultowy Blair Witch Project, zadawałem sobie pytanie, co chciała przekazać swoim czytelnikom autorka powieści.  Zaproszenie do tego znalazłem w tym fragmencie:

A wam, którzy tę powieść w późniejszych stuleciach czytać będziecie, trzeba pamiętać, iż w siedemnastym wieku uprawianie czarów było grzechem nad wyraz ciężkim, także w przeświadczeniu Lois Barclay. Oblicza ludzi, wyryte w jej sercu i umyśle, budziły w niej dziwne współczucie. Boże, czy to możliwe?! Czy to prawda, że Szatan zniewolił ją swą potężną mocą, o czym nie raz słyszała i czytała?

A więc wiara w czary była wówczas powszechna. Kto miał uprawiać i stawać się ofiarą przesądów o czarownicach rzucających złe uroki? Głównie kobiety nie będące w tradycyjnych rolach społecznych, czyli samotne, niezależne, zbuntowane, panny, czyli te wszystkie, które po swojemu szukają szczęścia i sensu życia. Warto przytoczyć, co mówi kuzynka Lois Faith, kochająca się bez wzajemności w młodym pastorze Nolanie:

˗ Lois – odezwała się Faith. – Bez urazy, ale czy nigdy nie nachodzi cię ochota, by zamienić całe swoje życie, o którym prawią duchowni, a które zdaje się takie mgliste i dalekie, na kilka lat prawdziwej, szalonej błogości, choćby od jutra… od dzisiaj, od zaraz? Ach! Już wyobrażam sobie tę rozkosz, za którą oddałabym wszystkie odległe obietnice raju…

Panna  Lois od czarów bez wątpienie dostarcza znakomitego materiału dla feministycznej krytyki, bo pokazuje kobiety poddawane seksualnej opresji, będące ofiarami despotycznych pastorów i religijnych zabobonów, ale jednocześnie jako te osoby, które same najłatwiej ulegają przesądom i je rozsiewają. Ale sprowadzenie powieści Elizabeth Gaskell wyłącznie do feministycznego ujęcia wyrządziłoby jej wielką szkodę, bo wszystko wskazuje na to, że autorka zamierzała powiedzieć coś ponadczasowego o zjawisku „uprawiania czarówˮ. W sensie społecznym rozumiała je jako wpuszczanie w obieg złej energii, wypływającej z nienawiści, resentymentu i zawiści, a na wyższym poziomie jako instrument władzy oparty na zarządzaniu ludzkimi popędami. I przeciw takiemu czarownictwu, wymierzonemu przeciw komukolwiek, także mężczyznom, napisała, jak sądzę, swoją powieść.

Elizabeth Gaskel, Panna Lois od czarów, tłum. Agnieszka Klonowska, wyd. C&T, Toruń 2015.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.