75 lat temu doszło do zbrodni w Gardelegen

Stodoła była wielka, ceglana i pokryta dachówką. „(…) długa na czterdzieści pięć metrów, szeroka na dwadzieścia metrów, miała cztery wielkie wrota na szynach, cztery i pół na cztery i pół” – pisał Melchior Wańkowicz o obiekcie stojącym w pustym polu w majątku Isenschnibber, dwa kilometry na północny wschód od Gardelegen koło Magdeburga, odsłaniając  szczegóły masakry, do jakiej doszło w tym miejscu pod koniec II wojny światowej. Reportaż Stodoła w Gardelegen powstał w 1969 roku, wszedł do zbioru Od Stołpowców po Kair (WL, PAX 1977).

Po nowoczesnej stodole pozostała tylko jedna ściana. W nocy z 13 na 14 kwietnia 1945 roku spalono w niej żywcem i zamordowano 1016 więźniów obozów koncentracyjnych przetransportowanych w to miejsce z innych obozów SS w ramach marszu śmierci. Zbrodnią kierował starosta hanzeatyckiego miasta Gardelegen w Saksonii-Anhalt i szef dystryktu NSDAP Gerhard Thiele, oraz kilku oficerów Waffen SS. Do jej wykonania posłużyli się miejscową ludnością. Marsze śmierci były przejawem desperacji władz w Berlinie, które w obliczu nadciągającej klęski, gnały pieszo albo transportowały pociągami tysiące więźniów obozów z okupowanych krajów w głąb Niemiec w nadziei, że będą pracowali w przemyśle obronnym i zginą nie ujawniając aliantom prawdy o niemieckich zbrodniach. Wielu więźniów nie przeżyło marszy śmierci.

Wypalone wrota stodoły w pustym polu w majątku Isenschnibber.

Ucieczka Romualda Bąka

Wańkowicz o zbrodni dowiedział się od Tadeusza Makosa z Buffalo. Nie dowierzał mu jednak, bo opowieść była rwana i lakoniczna. „Relacja była dziwaczna. Przy tym o takim bestialstwie w ostatni dzień wojny byłoby głośno” –  zauważył. Niemniej klasyk polskiego reportażu postanowił pójść tym tropem. Nawiązał kontakt z mieszkającym po wojnie w Toronto warszawiakiem Romualdem Bąkiem, który wraz z innymi sześcioma Polakami uszedł cało z masakry w Gardelegen. Dzięki niemu poznał szczegóły wydarzeń z kwietnia 1945 roku.

Bąk był ewakuowany przez Niemców w czasie  powstania warszawskiego, przebywał w Buchenwaldzie, potem przez miesiąc pracował w Rottleberode w fabryce samolotów umieszczonej w odwonionych pieczarach podziemnego jeziora Thyrra-See. Wobec zbliżających się wojsk amerykańskich Bąk i inni kacetowcy zostali wywiezieni do obozu SS Dora-Mittelbau, którego więźniowie pracowali w fabryce pocisków kierowanych, umieszczonej w tunelach wydrążonych w wapiennej skale. Dora ostatecznie nie przyjęła więźniów. Bąk trafił do kolejowego transportu trzech tysięcy więźniów do Bergen-Belsen. Gdy trzydzieści wagonów utknęło w polu z powodu zniszczonych po nalocie torów, ludzie w pasiakach rozpierzchli się. Wśród nich najwięcej było Polaków, poza tym Rosjanie, Francuzi, Ukraińcy, Belgowie. Bąk z innymi więźniami wymknął się z obławy i schronił w szczerym polu. 13 kwietnia przyszło do nich dwóch nieuzbrojonych i dobrodusznych – jak napisał Wańkowicz – chłopów.

„Wyrazili obawę, że już jutro Amerykanie znajdą się w ich wsi, chcieliby ich udobruchać, wykazując się opieką nad kacetowcami” .

Niemcy zadbali o uciekinierów, nakarmili, napoili i zaprosili na nocleg do koszar w Gardelegen. Gdy podwórzec koszar wypełnił się masą ludzi, Niemcy namówili ich, by poszli do niedalekiej stodoły na nocleg. Ci tak zrobili. „Nastrój ufności wzmogło podstawienie dla chorych i bezsilnych ciężarówek i ciągników” – opowiadał Bąk Wańkowiczowi. Więźniom towarzyszyła masa uzbrojonych Niemców, esesmanów, żołnierzy, spadochroniarzy, nawet – jak zauważył ironicznie Wańkowicz – chłopczyków z Hitlerjugend i starców wymachujących karabinami. W grupie nadzorców znaleźli się też wyselekcjonowani spośród więźniów polscy Volksdeutsche. To oni zaczęli zaganiać więźniów do stodoły obiecując im kolację. Stodoła była wysłana grubą warstwą słomy.    

  „Słoma była świeża, miękka. Coś od dołu jakby ciągnęło zapaszkiem benzyny – zapewne przed przygotowaniem stodoły dla nas mieścił się tu skład materiałów palnych. Rozciągnęliśmy się wygodnie, rojąc o jutrzejszym radosnym wyzwoleniu” – opowiadał Bąk.

Gdy za ostatnimi zamknęły się olbrzymie drzwi, Bąk posłyszał „śmiechy bardzo młode, tupot nóg (zapewne Hitlerjugend” i odgłosy tarasowania drzwi. Potem Niemcy zaczęli podpalać stodołę  w kilku miejscach. Gdy ludzie zabrali się za gaszenie ognia, rozerwały się jedne drzwi i poszedł z nich  „gęsty ogień karabinowy”. Na trupy i głowy rannych posypały się też granaty zapalające. Bąkowi udało się uciec przez obluzowane przez granat drzwi, pomagał sobie nożem. O zmierzchu następnego dnia dotarł do bud zamieszkałych przez francuskich robotników. Ci go nakarmili. Następnego dnia „Koło siódmej rano zjawił się bauer tych Francuzów. Kłania się w pas, skamle, żeby o nim dobrze świadczyli [przed Amerykanami]”. Potem więzień wrócił do Gardelegen. Tam zobaczył, jak przybyli żołnierze amerykańscy „zaglądali w niemej grozie do stodoły, gdzie leżały nadpalone, poskręcane ciała, poszarpane wybuchami granatów.”

Całowanie trupów

Niemcy chcieli ukryć 14 kwietnia swoją zbrodnię, ale przerwali chowanie zwłok, gdy zaczęły zbliżać się alianckie wojska. Oprawcom udało się pochować w fosie 574 trupy, czterysta czterdzieści dwa wydobyli ze stodoły Amerykanie. Oprócz Bąka uratowało się z masakry tylko kilku nieszczęśników. Polacy opowiedzieli Amerykanom, co się wydarzyło dnia poprzedniego.

Największe wrażenie robi opis zorganizowanej przez Amerykanów w ciągu kilku dni, począwszy od  21 kwietnia, ekshumacji ofiar mordu z fosy i stodoły i grzebania ich w nowych grobach. Amerykanie wyposażyli szacownych, często bogatych mieszkańców Gerdelegen, „w niepokalanie białe” prześcieradła. Kazali im całować trupy przed obleczeniem w prześcieradła, następnie nieść do przygotowanego wykopu. Zorganizowali taki rytuał moralnego oczyszczenia mieszkańców Gardelegen. 25 kwietnia kazali uczestniczyć cywilom w uroczystości na cześć zmarłych. Na pamiątkowej tablicy napisano, że mieszkańcy Gardelegen są odpowiedzialni za to, by te

„groby byłe wiecznie zielone, tak jak pamięć o tych nieszczęśliwych, która będzie przechowywana w sercach wszystkich ludzi kochających wolność”.

Władze NRD po swojemu zaaranżowały to miejsce. Na szczątkach stodoły zawiesiły tablicę z ideologicznym napisem mówiącym, że

„1016 międzynarodowych bojowników oporu przeciwko faszyzmowi zostało brutalnie i nieludzko spalonych [w niej] żywcem. Ilekroć poczujesz apatię lub słabość w walce z faszyzmem i imperialistyczną groźbą wojny, zdobądź nową moc od naszych niezapomnianych zmarłych.”

Miejsce pamięci w Gardelegen. Fot. Daniel Rohde-Kage/ Wikimedia Commons.

Na cmentarzu w Gardelegen stoi tysiąc piętnaście krzyży i jedna gwiazda Dawida.

„Niemych krzyży, bo tylko cztery noszą nazwiska pochowanych. Dla trzystu jednego został jedynie znak – numer wytatuowany. Dla siedmiuset jedenastu – już nic. Ani nazwisko, ani narodowość, ani kraj, z którego pochodzą.” – to znów fragment reportażu Wańkowicza z 1969 roku.

Zbrodnia po latach

Sven Felix von Kellerhoff, autor tekstu „Morderca SS z Gardelegen pozostał bezkarny” zamieszczonego na portalu dziennika Die Welt (13.04.2015) wyjaśnia, że do potwornej zbrodni doszło dlatego, że starosta Gerhard Thiele chciał uniknąć odpowiedzialności przed aliantami za to, co działo się na terenie podlegającym jego jurysdykcji. W zbrodni uczestniczyło ponad 100 mężczyzn, w tym członkowie Wehrmachtu, Waffen SS, Volkssturmu, a także 25 byłych więźniów ubranych w mundury wartownicze. Masakra trwała do późnej nocy. Więźniowie, którzy dawali oznaki życia pod zwałami trupów, byli dobijani strzałami w szyje. Ciała były mocno nadpalone, ale policzalne. Następnego dnia (14 kwietnia) po nocnej masakrze esesmani przystąpili do ukrywania zwłok w fosie, przerwali swoje działania, gdy wieczorem  tego dnia dotarła do Gardelegen 102. Dywizja Piechoty Armii USA. Miasto i wszystkie jednostki Wehrmachtu poddały się bez walki; Gerhard Thiele uciekł z fałszywymi dokumentami. Zmarł w wieku 85 lat w 1994 roku w Düsseldorfie. Prokuratorzy prowadzący w latach 60. śledztwo  w sprawie mordu w Gardelegen nie zebrali dowodów obciążających Thiele’a.  

W Wikipedii można przeczytać, że za udział w zbrodni został skazany na dożywocie przez amerykański  trybunał wojenny tylko jeden esesman – Erhard Brauny, szef transportu więźniów z obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora, w którym jechał bohater reportażu Wańkowicza, Romuald Bąk. Erhard Brauny zmarł w 1950 roku.

„Holocaust of Gardelegen”

W latach 1945 – 46 Wańkowicz był zajęty pisaniem we Włoszech trzytomowej Bitwy pod Monte Cassino i mógł nie słyszeć, jak o tym wspomniał w swoim reportażu, o nagłośnionej przez Amerykanów zbrodni. W Gardelegen przebywało kilku amerykańskich korespondentów wojennych. Po ich wizycie w New York Times, The Washington Post i magazynie Life ukazały się artykuły, w ostatnim piśmie nosił tytuł „Holocaust of Gardelegen” i był ilustrowany czarno-białymi fotografiami z miejsca zbrodni. Tytuł ten był jednym z pierwszych przykładów zastosowania zaraz po wojnie terminu „Holocaust”, który dopiero później zaczął być odnoszony wyłącznie do eksterminacji Żydów.

Odwołane uroczystości

W tym roku minęło 75 lat od masakry. Na rocznicowe uroczystości mieli przyjechać goście z USA i Europy, rodziny amerykańskich weteranów i pomordowanych więźniów, miał wystąpić prezydent federalny Frank Walter Steinmaier, ale zostały one odwołane z powodu koronawirusa. Cmentarz w Gardelegen z zachowaną ceglaną ścianą stodoły od lat pełni rolę muzeum pamięci na świeżym powietrzu (Gardelegen Memorial), zaś w grupach społecznościowych rozwijana jest cyfrowa forma  upamiętnienia tamtych wydarzeń.

Dla Niemców zbrodnia na 1016 więźniach jest synonimem nazistowskiego ludobójstwa oraz dostarcza ekspertom okazji do rozważań na temat niemieckiej kultury pamięci, udziału w niej zwykłych obywateli, oraz Holokaustu. Czasem można jednak odnieść wrażenie, że informacja o tym, że w Gardelegen zginęli przede wszystkim Polacy jest spychana na dalszy plan pod ogólnikowym stwierdzeniem „więźniowie obozów koncentracyjnych z wielu krajów europejskich”. Informacji o narodowości ofiar nie znajdziemy ani w przytoczonym, rzeczowym przecież artykule von Kellerhoffa, ani też na stronie Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie i w innych miejscach. Ale to już może takie moje polskie przewrażliwienie…

Drogi Czytelniku, jeśli podczas czytania moich tekstów smakuje Ci poranne espresso, jeśli podzielasz prezentowane na blogu wartości  – wesprzyj darowizną jego rozwój. Dane do tradycyjnego przelewu: Piotr Samolewicz; numer rachunku: Nest Bank (PL) 20 2530 0008 2051 1063 2091 0001.

2 comments

  1. Wykonałem właśnie kolejną kapliczkę patriotyczno-historyczną. Przedstawia dwie spalone stodoły z napisami: Garderlegen, Jedwabne, a miedzy nimi krzyż. Jak bowiem wiadomo Niemcy mordując ludzi posługiwali się hasłem: „Bóg z nami”. Ciągle wiele osób zadaje pytanie: „Gdzie był Bóg”-jak popełniano różne zbrodnie na ludziach w wielu miejscach na świecie. Najwłaściwszą odpowiedzią jest zasłyszana przed laty : „Bóg był razem z mordowanymi”

  2. Muj Tata ,Marian Stasiuk, uratował się z tej tragedii.W gazecie Prawo i Życie w 1972r ,była opisana ta tragedia.Pamietam to z opowiadań mego Taty

Skomentuj Skardluko Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.