Biegnij Alana, biegnij. „Licorice Pizza” Paula Thomasa Andersona

„Licorice Pizza” to najbardziej optymistyczny film w dorobku Paula Thomasa  Andersona. Lekki i rześki jak majowy deszcz. I  rozświetlony kalifornijskim słońcem.

Paul Thomas Anderson jest twórcą tej miary, co Orson Welles, Quentin Taranito i Terrence Malick. Z dwoma pierwszymi łączy go to, że jest genialnym samoukiem, z tym trzecim, że odważnym eksperymentatorem. Owszem, eksperymentuje także Tarantino, ale w postmodernistycznej i nowofalowej manierze, czego nie można powiedzieć o Andersonie, który jest mistrzem dla samego siebie, a jeśli szuka stylistycznych sprzymierzeńców, to znajduje ich w kinie lat 70., nastawionym na  realistyczny a nawet reporterski konkret i zrównywanie sztuki z nurtem życia.  Co oznacza, że Paul Thomas Anderson nie rewolucjonizuje kina dla samej rewolucji, ale przekracza jego ograniczenia, by przybliżyć się do jakiejś życiowej, wewnętrznej  prawdy. Aby ją dostrzec, należy przeżyć wstrząs, tak jak przeżywają go  bohaterowie genialnego filmu Magnolia (1999), którzy w ciągu jednego, sądnego dnia, gdy na ich głowy spada biblijna plaga żab (!), dostrzegają żałość swojego życia, widzą, ile popełnili błędów, ile pogrzebali miłości. Bohaterowie Magnolii, ale nie wszyscy, wychodzą z tych kryzysów przebudzeni, jak ewangelikanie są nowo narodzeni.

Dla PTA liczy się jedynie żywioł emocji, myśli, ambicji, ludzkich upadków i interakcji, wartki nurt, którego nie można okiełznać przy pomocy logiki. Dlatego twórca używa otwartej, niehollywoodzkiej formy. Swoje historie nie zamyka ani w gatunkach filmowych i narracyjnych kliszach, ani w dramaturgicznych prawidłach, nie podporządkowuje ich naszym oczekiwaniom. Nie idzie na kompromis z potrzebami publiczności. Widać to chociażby już po tytułach Magnolia i Licorice Pizza, mających bardzo luźny związek z treścią filmów.

Ten brak subordynacji wobec hollywoodzkiej formy widać także po bardzo długich ujęciach,  kamerach płynących za postaciami oraz po wrzucaniu widzów w sam środek akcji, bez jakiegokolwiek  emocjonalnego przygotowania. Anderson opowiada częściej o grupach postaci niż pojedynczych ludziach, bawi się przeplataniem wątków i długością fabuł  (urywa je w najmniej oczekiwanym momencie). Gustuje w rozbudowanych prozatorskich opisach, albo przeciwne, w zaskakująco poetyckich i malarskich drobiazgach. Kadr pokazujący głównego bohatera dramatu Mistrz pracującego w polu kapusty bez wątpienia mógłby trafić do niejednej galerii sztuki.

Do stałych motywów filmów Andersona należą kryzys rodziny i instytucji ojca, pokazywanie intelektualnych uwodzicieli (wyrazistym tego  przykładem jest Mistrz, którego tytułowy bohater może symbolizować każdy zwodniczy autorytet, nie tylko twórcę sekty scjentologicznej). Z tym ostatnim motywem łączy się oddziaływanie silniejszych osobowości na słabsze.

Z tym wszystkim stykamy się w Licorice Pizza, ale nie na zasadzie  szkolnej powtórki, przymusowego repetytorium, tylko zabawnej i lekkiej improwizacji. 51-letni Paul Thomas Anderson wraca do swoich ulubionych  lat 70. (w roku 1997 robił to w filmie Boogie Nights)  i opowiada o nietypowej relacji damsko – męskiej, a raczej damsko – chłopięcej. Oto pewien przedwcześnie dojrzały 15 – latek, Gary, ulega fascynacji starszą o 10 lat dziewczyną, Alaną, i zaczyna ją podrywać, biegać za nią. Ona jest tym zaskoczona, skonfundowana, ale z wolna poddaje się urokowi chłopca i jego błyskotliwego umysłu. Widz nie odczuwa moralnego ryzyka tej fascynacji, gdyż występujący w roli Gary’ego Cooper Hoffman ma 18 lat i nie wygląda na kogoś, kto nosi krótkie spodenki. Wręcz odwrotnie, ujmuje konsekwencją w dążeniu do dojrzałości. To taki ciekawy anty rys w wieku dominującej niedojrzałości.

Opowiadanie ma konsystencję orzeźwiającego napoju przyrządzonego  z drobnych zdarzeń, obyczajowych i psychologicznych obserwacji i doprawionego nienarzucającym się komizmem. Reżyser cały czas stosuje swoje wypróbowane sztuczki: kamerą i montażem prowadzi drobiazgową, jednocześnie żywiołową i dygresyjną narrację. Gdy rozkłada wachlarz  ulotnych zdarzeń, widz nie przejawia żadnych oczekiwań wobec kierunku  rozwoju fabuły, oczywiście sympatyzuje z postaciami, bo są  młodzieńczo spontaniczne, ale nie projektuje swych oczekiwań na ich losy, tylko delektuje się nimi. W nagrodę otrzymuje mocno zrytmizowany i energetyczny obraz niczym koncert muzyki funk.  

Ale o czym tak właściwie jest Licorice Pizza? O przyciąganiu i odpychaniu?  Owszem, tak.  O dojrzewaniu? Owszem, tak. O prawie do decydowania o sobie?  Owszem, tak. Paul Thomas Anderson  poświęcając ponad dwie godziny swoim niedopasowanym bohaterom zdaje się twierdzić, że życie jest tak cudownym wynalazkiem, że szkoda go marnować  przegapiając niespodzianki, jakie niesie ze sobą. Trzeba biec na ich powitanie, jak to robią Gary i Alana, trzeba biec, aby nie przegapić darów niebios, jak to było w przypadku bohaterów Magnolii.

Licorice Pizza, USA 2021, komediodramat (132 min), scen. i reż. Paul Thomas Anderson, w rolach głównych: Cooper Hoffman i Alana Haim, w kinach od 31 grudnia 2021.

Ocena: 4,5/6

PS

O czym nie piszę:

  • O tym,  że w rolach głównych w Licorice Pizza występuje 18- letni Cooper Hoffman, syn nieżyjącego Philipa Seymoura Hoffmana, oraz starsza od niego Alana Haim, wokalistka zespołu Haim tworzonego z dwiema siostrami, które zresztą też grają w filmie.
  • O tym, że reżyser lubi zaskakiwać widzów angażując do swoich filmów obok nieznanych aktorów  także  gwiazdy w nietypowych dla nich rolach. W Licorice Pizza np. Sean Penn gra podstarzałego, zdziecinniałego aktora filmowego.
  • O sceptycznym stosunku reżysera do religii, przypisującego jej raczej destrukcyjny wpływ na ludzi (satyryczny obraz religijnego ojca Alany).

Drogi Czytelnikujeśli smakują Ci moje teksty, możesz postawić mi symboliczną kawę. DZIĘKUJĘ. (Kliknij w grafikę).:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.