5 stycznia żona, rodzina, przyjaciele i znajomi pożegnali na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie Jerzego Popka. Zmarły przeżył 68 lat.
Pana Jerzego poznałem w Nowinach, gdy pracował na stanowisku grafika (winieta tej gazety jest Jego autorstwa). Zawsze traktowałem Jerzego z szacunkiem, na jaki zasługiwał z uwagi na swój profesjonalizm, pedanterię i chęć pomagania innym w zawodowych sprawach. W tych kwestiach nigdy się na Nim nie zawiodłem.
Pan Jerzy był człowiekiem wielu artystycznych pasji, przede wszystkim muzycznej. Słuchał jazzu tak jak przyrody, w ciszy i natchnieniu. Mógł o muzyce synkopowanej rozprawiać w nieskończoność. Z prawdziwym znawstwem, najczęściej z papierosem w dłoni, doradzał żółtodziobowi, jakim byłem i jestem nadal w tej dziedzinie, czego słuchać i na co zwracać uwagę przy zakupie płyt. Trochę kręcił nosem, gdy się przyznałem, że na pierwszym miejscu są u mnie jazzowe damy. Czy czymś jeszcze wyróżniał się pan Jerzy? Lekko ironicznym poczuciem humoru, kurtką z demobilu à la Edward Stachura, dżinsowym ubiorem i zamszowymi butami. Pretensjonalność nie była w Jego stylu.
Nie wiem, dlaczego pan Jerzy podarował mi pierwszy numer miesięcznika „Kino”. Pewnie dlatego, że w Nowinach recenzowałem filmy, a On i o tej sztuce miał wiele do powiedzenia. Zwrócił mi nawet kiedyś uwagę, że bardziej piszę felietony niż recenzje. Tak mi już zostało, panie Jurku! Najważniejsze, że to historyczne, ze stycznia 1966 roku, wydanie „Kina” cały czas mam u siebie. Na okładce miesięcznika widnieje kadr z „Popiołów” Andrzeja Wajdy, przedstawiający małych polskich doboszy idących polną ścieżką na czele kolumny wojskowej.
Panie Jerzy, myślę sobie, że my wszyscy jesteśmy wobec śmierci takimi doboszami, wybijającymi na werblach bojowe rytmy. Ale Ona i tak zawsze nadchodzi, czasem wcześniej, czasem później, by nas pokonać. Szkoda, że nie możemy już porozmawiać o jazzie i filmie.