Najtrudniejszą, a zarazem najwspanialszą wyprawą w życiu Marka Kamińskiego nie było zdobycie dwóch biegunów, Północnego i Południowego, ale pokonanie szlaku św. Jakuba z Kaliningradu do Santiago de Compostela. Kamiński mówi o tym w wywiadzie rzece zatytułowanym Idź własną drogą.
Podróżnika z Wybrzeża nie trzeba nikomu przedstawiać. Jako pierwszy człowiek zdobył dwa bieguny w ciągu jednego roku. Na Antarktydę wrócił w 2004 roku z Jankiem Melą. Wyczynu dokonał wbrew zdrowemu rozsądkowi, bo wszystko, z uwagi na niepełnosprawność nastoletniego Jaśka, mogło się wydarzyć. Polarne wyprawy nasyciły podróżnika mistyczną pustką, dotknął w samotności, w przestrzeni tylko pozornie pozbawionej znaków, obecności Boga, czuł jego rękę, co zainspirowało Kamińskiego do poszukiwania Go w swoim wnętrzu. Trenował jogę, medytację zen, aż zrodziło się w nim pragnienie wypełnienia buddyjskiej pustki Osobą. Kamiński w wieku 50 lat odnalazł chrześcijańskiego Boga, zadzierzgnął z Nim więź, którą pielęgnuje, stosując ćwiczenia duchowe Ignacego Loyoli.
Słynne Camino, czyli szlak św. Jakuba, Kamiński pokonał w 2015 roku, wyruszając z Kaliningradu. Dlaczego akurat z tego miasta? Bo w Królewcu całe życie spędził i umarł Immanuel Kant, a Kamińki jako filozof chciał swoim pielgrzymowaniem połączyć dwa bieguny poznania – rozumu i duchowy, czyli intuicji. Temu drugiemu przyznaje pierwszeństwo.
Camino było dla wytrawnego podróżnika najtrudniejszym wyzwaniem, bo w sporej części 4000 km trzeba pokonywać idąc asfaltem. Po drodze jednak pielgrzym poznał wielu ludzi, którzy, jak mówi Kamiński w rozmowie z Joanną Podsadecką, po jakimś czasie okazują się być zupełnie nieprzypadkowymi towarzyszami podróży, są znakami, niosącymi jakieś przesłanie. W Lipsku Marek Kamiński poznał mężczyznę w białym garniturze i z białym rowem, który okazał się być znawcą Kanta. Dzięki niemu Polak wzbogacił swoją wiedzę na temat niemieckiego filozofa. „Wydawało mi się, że spotkałem reinkarnacje Kanta” – mówi Kamiński.
We Francji Kamiński szedł z Krzysztofem, mężczyzną podobnym do Chrystusa:
„Szedł ze mną trzy dni, nic nie jadł, prawie nic nie mówił, miał wygląd jak z ikon Rublowa. Gdy szliśmy przez las w Pirenejach, zaczęła mu lecieć krew z nosa. Wyznał, że nie od dziś ma problem z krwią”.
Podróżnik spotkał na Camino także diabła:
„Zawieszał głos, jak Woland w „Mistrzu i Małgorzacie”. Opowiadał mi scenę z filmu „Siódma pieczęć” Bergmana, w której rycerz gra w szachy ze śmiercią. W niesamowity sposób to robił. Potem rozmawialiśmy o tym, czy diabeł może być zbawiony – on to zainicjował. Chociaż mówił o sobie, że jest ateistą, doskonale znał Biblię, a o wielu faktach z historii opowiadał, jakby widział je na własne oczy. Może to było tylko moje wrażenie, że chciał uwierzyć i zostać zbawiony?”
Na czym polega wartość tej książki? Myślę, że na tym, że Marek Kamiński, choć nie unika eksponowania własnego „ego”, mimo wszystko nie ulega pokusie autokreacji. Opowiada o swoim życiu, by podzielić się zdobytym doświadczeniem. O tym, jak od dzieciństwa marzył o dalekich podróżach i jak konsekwentnie realizował swoje marzenia. Mówi i o tym, by w życiu wyznaczać sobie ambitne cele i je z uporem realizować, bo granice są tylko w nas samych. Uwagę poświęca sztuce odnawiania zasobów energetycznych i szukania duchowych podstaw egzystencji. A pielgrzymowanie określa mianem podróży w głąb samego siebie, odzieraniem się z iluzji doczesności. I to jest najważniejsze przesłanie tej książki.
Idź własną drogą. Marek Kamiński w rozmowie z Joanną Podsadecką. Wyd. WAM, Kraków 2017.