Brak seksu i salsa w kościele [Recenzja]

Grupa ludzi tańczy salsę we wnętrzu pozbawionego funkcji sakralnej kościoła. Są zrelaksowani, uśmiechnięci, nawet szczęśliwi. W rogu prezbiterium stoi krzyż. Tak wygląda ostatnia scena duńskiej komedii Małżeńskie porachunki. W zamyśle reżysera ma ona budować happy end, ale mimochodem wyłazi z niej gorzka refleksja o tym, że nowocześni Europejczycy, by odnaleźć równowagę emocjonalną, nie potrzebują już religii. Wystarczy taniec.

Film duńskiego scenarzysty i reżysera Ole Bornedala jest chętnie oglądany w Polsce, gdyż w jednej z ról występuje Marcin Dorociński. Nasz aktor gra zapijaczonego rosyjskiego płatnego zabójcę, wynajętego przez przedsiębiorcę budowlanego do zamordowania jego i jego kumpla żony. Kiler z dzikiej części Europy ma swój honor i zamierza się wywiązać z umowy, gdy tymczasem zleceniodawca, po przemyśleniu sprawy, a przede wszystkim po wytrzeźwieniu, chce go odwieść od tego, co rodzi wiele fabularnych komplikacji.

Małżeńskie porachunki są filmem tyleż duńskim, co amerykańskim. W stwierdzeniu tym nie ma żadnej sprzeczności. Historia dwóch gamoniów sfrustrowanych z powodu braku małżeńskiego seksu, przy zachowaniu skandynawskiego kolorytu (akcja rozgrywa się na jutlandzkiej wsi), jest bardzo amerykańska, jeśli chodzi o precyzję, z jaką zostały rozpisane główne role oraz wątki, w tym rosyjskiego kilera, który w istocie uratuje dwa małżeństwa. Jak w wielu amerykańskich burleskach, tak i w tym filmie czarny charakter okazuje się być ostatnią deską ratunku, dobrym aniołem stawiającym z powrotem świat na nogi.

Wybierając się na Małżeńskie porachunki należy przygotować się na sporą dawkę sprośnego humoru, tłumaczonego chłopskim pochodzeniem głównych postaci (z dosadnym humorem współgra dobrze przemyślana plastyczna koncepcja zdjęć). Dostaje się zarówno facetom, jak i kobietom. Ci pierwsi są fajtłapowaci, te drugie agresywne i drinkujące. Dostaje się również robotnikom z Polski, islamskim imigrantom, homoseksualistom i staruszkom. Nie dostaje się tylko ludziom wierzącym, bo takich scenarzysta nie przewidział. Przedstawiony horyzont kultury jest zupełnie pozbawiony, jak w wielu innych europejskich filmach, jakichkolwiek odniesień do religii. Nie wiem, czy  jest dziełem przypadku, czy nie, ale kilka scen  reżyser umiejscowił w szczerym polu, jakby chciał pokazać pustkę współczesnych Europejczyków. Nadinterpretacja? Możliwe, ale przywołana pustka wręcz wali po oczach. A scena w kościele, gdy pogodzone z sobą pary tańczą w rytmie kubańskiej muzyki, poraża smutkiem. Czy zamierzonym? Raczej nie, i to jest  najczarniejszy element w tej groteskowej komedii.

Małżeńskie porachunki, Dania, komedia, scen. i reż. Ole Bornedal, w rolach głównych: Nicolas Bro, Ulrich Thomsen, Mia Lyhne, Lene Maria Christensen, Marcin Dorociński. W kinach od 7 kwietnia 2017.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.