Chciałbym pochwalić film Wiesława Palucha o bieszczadzkim zespole KSU, ale recenzencka rzetelność mi na to nie pozwala. „Idź pod prąd” pruje się pod względem narracyjnym, a jego kolorowy, jarmarczny styl gryzie się z tematyką.
Muzyka popularna ma swoich bogów. Najwyżej cenieni są artyści, którzy odchodzą młodo, pozostawiając w nieutulonym żalu swoich fanów. Bunt, nadwrażliwość, rozchwiana osobowość i uzależnienia są przepustkami młodych artystów do wieczności. W ich scenicznym blasku odbijają się niepokoje i lęki wieku dojrzewania. Dlatego w epoce, która stawia młodość na piedestał, tak chętnie kręci się filmy o gwiazdach rocka, bluesa, jazzu.
Ale tego rodzaju filmy są sporym wyzwaniem artystycznym, bo wymagają przełożenia nieuchwytnej magii dźwięku na obraz. Ich nieuchwytność polega też na tym, że przypominają wywoływanie duchów: im więcej scenicznej niesamowitości i mistyki, tym lepiej. Ale nie tylko. Bo w sztuce liczy się także dyscyplina, pomysł, jak z sensem opowiedzieć o życiu kogoś, kogo się podziwiało. Kto prowadził nie tylko życie sceniczne, ale także zwyczajne, powszednie.
Wiesław Paluch jest zachłyśnięty osobowością swojego bohatera, ale nie umie przełożyć emocjonalnej fali na język sztuki
Nie wiem, czy Wiesław Paluch, reżyser i współscenarzysta filmu o Eugeniuszu Olejarczyku Siczce i zespole KSU jest jego fanem, prawdopodobnie tak, ale wiem, że zabrakło mu dyscypliny w opowiedzeniu historii. Wiesław Paluch jest zachłyśnięty osobowością swojego bohatera, ale nie umie przełożyć emocjonalnej fali na język sztuki. Idzie z jej prądem, a nie pod prąd, jak głosi tytuł filmu.
Po czym to widać? Po rwącej się narracji. Jest ona nieuporządkowana, złożona z drobnych epizodów, które w sporej części nie układają się w spójną i klarowną całość. Reżyser wbrew użytej współczesnej klamrze narracyjnej nie wyznacza celu swojej opowieści. A jeśli nie nadaje jej kierunku, to znaczy, że nie wie, jak ją ma odbiorca rozumieć, czy jako opowieść o nieszablonowym człowieku i jego buncie, czy też o upadku pewnych marzeń, a może o opresyjnym systemie peerelowskim.
Reżyser ma też problem z charakterystyką wielu postaci drugiego planu. Są one ulotne i mało przekonywujące, nie stanowią kontrapunktu dla głównego bohatera. Jedynie odtwórca głównej roli lidera KSU, Ignacy Liss, wykazuje wolę walki o swojego bohatera i są miejsca, gdy udaje mu się przekonać widownię do swojej postaci. Świetnie też wypada doświadczony Piotr Głowacki w roli prześladującego Siczkę esbeka, choć nie przekonuje teza, że był on po części ofiarą komunistycznego systemu.
Zachłyśnięcie się reżysera historią Siczki, Bohuna, Burka, Ptysia i Tomkasa widać i po tym, że rozbija ciągłość narracji wstawkami muzycznymi. Czasem robi to zręcznie, ale częściej bez głowy, nie mogąc się zdecydować, czy kręci film biograficzny, czy też muzyczny. A to zasadnicza różnica.
Film ma patchworkową budowę. Nieumiejętnie jest pozszywany z politycznych, muzycznych i obyczajowych kawałków, a także z bieszczadzkich landszaftów. Stylistyka zdjęć bardziej nadaje się do produkcji o disco polo, niż o punk rocku. Widać kalkulację, że ma się podobać szerokiej widowni, ale przez to nie oddaje „brudnej” specyfiki tamtego zamierzchłego świata i punk rocka.
Na podstawie materiału biograficznego muzyków z Ustrzyk Dolnych mógł powstać nietuzinkowy film o pewnym zakątku Europy, w którym narodziła się legenda punk rocka, film interesujący także dla zachodniej widowni. Powstał natomiast obraz silący się na przebojowość i uwodzenie szerokiej widowni efektownymi chwytami. Szkoda, bo Siczka naprawdę szedł pod prąd…
Ocena: 3/6
Idź pod prąd, Polska 2024; biograficzny, muzyczny (97 min.); reżyseria: Wiesław Paluch; scenariusz: Doman Nowakowski, Wiesław Paluch; w rolach głównych: Ignacy Liss, Piotr Głowacki; dystrybucja: TVP Dystrybucja Kinowa; premiera w polskich kinach: 27 września 2024.
Zdjęcie na górze: Kadr filmu „Idź pod prąd”. Fot. materiały prasowe