Jan P. Matuszyński zgrabnie posługuje się paradoksem. Opowiada historię o moralnym ciężarze, jednocześnie mało prawdopodobną czy wręcz irracjonalną. Robi tak, gdyż chce pokazać rozpacz człowieka, który nie radzi sobie z odejściem bliskich.
Dramat Jana P. Matuszyńskiego nie został doceniony żadną nagrodą na ostatnim festiwalu polskich filmów fabularnych w Gdyni. Szkoda, bo choć nie jest wybitny, to wyróżnia się ciekawą koncepcją artystyczną oraz rzetelną reżyserią. Matuszyński po raz kolejny udowadnia, że umie wybierać scenariusze o niebanalnej tematyce, dostosowywać formę do treści i że ma artystyczną i moralną wrażliwość.
Niedopatrzenie gdyńskiego jury wynagradza reżyserowi zainteresowanie ze strony kinomanów i mediów. Ich uwagę przyciąga głównie nietypowa rola Marcina Dorocińskiego i chiński wątek.
Bohater sam wychowuje nastoletnią córkę. Jego życie ponownie załamuje się, gdy dziewczyna ginie w wypadku samochodowym. Ojcu z pomocą przychodzi chiński teść. Proponuje mu odprawienie obrzędu minghun, polegającego na „zaślubieniu” nieżyjącej dziewczyny z innym trupem. Wtedy – według chińskich wierzeń – nie będzie ona samotna w zaświatach.
Koncepcja nie nowa. Przypominają się różne tytuły, m.in. amerykański Uwierz w ducha i nowszy włoski Pierwszy dzień mojego życia, filmy, ratujące przed lękiem przed śmiercią, dające nadzieję, że istnieje drugie życie. Ale u Jana P. Matuszyńskiego nie widać naśladownictwa, a jeśli już to nawiązanie do „duchowości” Podwójnego życia Weroniki i Niebieskiego Krzysztofa Kieślowskiego. „Duchowości” w sensie parareligijnym. Matuszyński nie unika też patetyczności à la Kieślowski. Na szczęście rozbraja ją elementami subtelnego komizmu.
Reżyser zgrabnie posługuje się paradoksem. Opowiada historię o moralnym ciężarze, jednocześnie mało prawdopodobną czy wręcz irracjonalną. Robi tak, gdyż chce pokazać rozpacz człowieka, który nie radzi sobie z odejściem bliskich. Dlaczego sobie nie radzi? Dlatego że stracił wiarę w tradycyjnym, chrześcijańskim rozumieniu. Pojawia się wielka figura ukrzyżowanego Chrystusa w ołtarzu, ale jest ona przytłaczająco samotna, bo opuszczona przez niewierzących i wątpiących. Manghun jest zatem filmem nie tylko o potrzebie wiary w sens życia, o przekraczaniu granicy śmierci, ale też o kryzysie wiary w Boga osobowego.
Powolny rytm narracji, jej poważny ton oraz wyczulenie na kolory smutku, to kolejne znaki rozpoznawcze tej produkcji. Ale najważniejsze jest to, że Janowi P. Matuszyńskiemu udaje się poruszyć widza, a nawet wprawić go w delikatne metafizyczne drżenie.
Ocena: 4/6
Minghun, Polska 2024, dramat (94 min), reż. Jan P. Matuszyński, scen. Grzegorz Łoszewski, w rolach głównych Marcin Dorociński i Natalia Bui, dystr. Kino Świat, premiera w kinach: 29 listopada 2024.
Zdjęcie na górze: Marcin Dorociński i Daxing Zhang. Fot. materiały prasowe