„Green sea” – slow cinema po grecku

To jest film, który powoli, od pierwszego do ostatniego ujęcia, napełnia się pozytywnymi znaczeniami. Na szczęście amfora nie przelewa się. Wrażenia i znaki dozowane są z umiarem jak wino do obiadu.

Angeliki Antoniou jest mało znaną u nas grecko – niemiecką reżyserką. Nazwiskiem nie dorównuje takim gwiazdom greckiej nowej fali, jak Athina Rachel Tzangari czy Jorgos Lanthimos, ale nie powinno to przeszkadzać w wyborze jej ostatniego filmu na seans wieczorny. W nagrodę przyniesie on ukojenie delikatną aurą peryferyjności, poetyckim spojrzeniem na życie kilku outsiderów i pocieszycielskim tonem całkowicie obcym filmom nowej fali.

Cierpiąca na zanik pamięci Anna, kobieta w średnim wieku, znajduje pracę w barze nad brzegiem morza. Właściciel, Roul, jest zgorzkniały; żyje wspomnieniami o swoim byłym kochanku. Między nim a dziwnie zachowująca się nową kucharką rodzi się przyjaźń. On jest nią zaintrygowany, a ona dzięki pracy odzyskuje wiarę w siebie, z ofiary zmienia się w autonomiczną osobę. Jest jeszcze trzeci outsider – ikonograf, który uciekł z domu starców i proponuje namalowanie obrazu.

Długie ujęcia, powolny rytm opowiadania,
dyskretna obserwacja
są wyznacznikami tej skromnej produkcji

Motyw obrazu jest bardzo ważny. Staruszek porzucił metafizyczną tematykę na rzecz „realistycznej”. Na swoim obrazie przedstawia zielone morze i raj, a w nim stałych bywalców knajpki, robotników i kierowców ciężarówek; w ten sposób artystycznie sankcjonuje ich prozaiczne życie. Siwiutki jak mnich artysta zapisuje na płótnie myśl, że ważne jest życie, uświęcające materię, a nie jakaś wzniosła idea.

Morze otrzymuje pełny wyraz tylko pod pędzlem staruszka. W filmowej rzeczywistości jest odlegle, czasami zamglone, a innym razem mocno rozświetlone. Ograniczone do roli tła.

Nieograniczony jest natomiast żywioł ludzki – właściciel odgaduje tożsamość Anny, klienci cenią ją za smaczne potrawy, jeden zakochuje się w kobiecie. Goście znajdują w barze swoją przystań, a nawet ekwiwalent domu. Przestrzeń knajpki jest bezpieczna i daje wytchnienie po ciężkiej pracy.

Długie ujęcia, powolny rytm opowiadania, dyskretna obserwacja są wyznacznikami tej produkcji nakręconej na cześć prostych uroków życia. Potrawy są wyzwalaczami pozytywnych emocji. Nie są synonimem kapitalistycznego zepsucia jak w Wielkim żarciu Marco Ferreriego, ale apollińskiej radości jak w Uczcie Babette. Podobnie kadry; są utrzymane albo w radosnych, albo melancholijnych kolorach. Czasem przebija z nich smutek, ale częściej afirmacja słonecznej części życia. Choć postaci na pierwszy rzut oka są przegrane i niewiele znaczą w społecznej hierarchii, to są szczęśliwe. Stan duszy zawdzięczają przybyłej nie wiadomo skąd Annie. W pewnym momencie właściciel baru rozpala ognisko, w którym pali rekwizyty, które wiązały go z przeszłością. Odnajduje w sobie siły do rozpoczęcia nowego życia. Podobną metamorfozę przechodzi Anna.

Tak, Green sea daje pocieszenie, ale nie wypływa ono z taniej bajkowości, tylko z serwowanej przez reżyserkę uniwersalnej refleksji: najpierw trzeba wiele stracić, by móc zyskać coś bezcennego.

Ocena: 4/6

Green sea (Prassini Thalassa); Grecja, Niemcy 2020; dramat (94 min); reż. Angeliki Antoniou, scen. Angeliki Antoniou i Evgenia Fakinou; w rolach głównych: Angeliki Papoulia, Giannis Tsortekis, Tasos Palatzidis, film dostępny jest na Netfliksie.

Zdjęcie na górze: Przestrzeń knajpki jest bezpieczna i daje wytchnienie po ciężkiej pracy. W roli Anny występuje Angeliki Papoulia. Fot. materiały prasowe

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.