„Janusz, w co żeś się znowu wplątał?” [Rozmowa na 13 grudnia]

Przed nami 35. rocznica wprowadzenia 13 grudnia 1981 roku przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego.  Z tej okazji rozmawiam z rzeszowskim artystą fotografii Januszem Witowiczem.

– Kiedy zaczęły się twoje przygody z peerelowską cenzurą?

– Z IPN wyciągnąłem jakieś dane o sobie, kto na mnie nadawał, i dowiedziałem się, że byłem, jak całe rzeszowskie środowisko artystyczne, objęty akcją o kryptonimie „Muza”. Z tych dokumentów dowiedziałem się, że gdy wysyłałem zdjęcia na jakieś konkursy, to w miejscu, gdzie się odbywały, był jakiś „nadajnik”, który mnie sprawdzał tu w Rzeszowie, czy jestem kontrolowany. To odbywało się w ten sposób, że oni z góry, zanim jakaś wystawa się odbyła, zdobywali o mnie informacje, i mieli już podpowiedź, co ze mną zrobić.

– Twoje prace były odrzucane z tego powodu?

– Z tego powodu nie, ale wszystkie wystawy, jakie odbywały się w Rzeszowie i gdzie indziej nie mogły być upublicznione bez stempla Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, jak się nazywała oficjalnie cenzura. Po jednej z wystaw w Rzeszowskim Towarzystwie Fotograficznym zostałem dłużej, przyszedł pewien pan, który zaczął coś notować. Przedstawiłem mu się. „Aaa, bardzo mi się pana zdjęcia podobają. Są takie inteligentne” – powiedział. Był cenzorem. Od czasu do czasu coś zdejmował. Myśmy wówczas jakoś specjalnie nie byli odważni, ja nie robiłem zdjęć anty. Ale on czasem się czegoś [podtekstów] domyślał.

 – Na przykład?

– Zrobiłem zdjęcie z dziewczyną na wózku inwalidzkim i na zakręcie, ubraną w koszulkę z napisem Polska. To były jakieś zawody. I  to zdjęcie było już dla niego śmierdzące. Dlaczego „Polska”, dlaczego na zakręcie, i to jeszcze osoba chroma, jakie autor miał intencje?

Kiedyś cenzura zdjęła z jakiejś wystawy zdjęcie z mężczyzną stojącym na drabinie i  trzymającym portret Lenina. Cenzura nie wiedziała, czy on zawiesza ten portret, czy schodzi z nim. Tu był ten punkt niewiadomy. Cenzura oczywiście przyjmowała ten najgorszy wariant. Były przypadki, że w związku z tego rodzaju zdjęciami całe wystawy nie dochodziły do skutku.

15107319_221742801595479_6746714570938760982_n
Bez tytułu. Jedna z prac J. Witowicza, która była nie dopuszczana przez cenzurę na wystawy.

– W roku 1980, gdy w Polsce zaczęły się strajki, gdzie pracowałeś?

–  Byłem na rencie. Przyczepiłem się do miesięcznika „Z Dołu” [pismo środowiska dziennikarskiego rzeszowskiej Solidarności – ps]. Robiłem zdjęcia i okładki. Jako jeden z nielicznych, razem z panem Urbańskim, który też działał w Rzeszowskim Towarzystwie Fotograficznym, robiłem w lutym 1981 roku zdjęcia  strajku w budynku ówczesnej Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych. Zgłosiłem się do strajkujących, ale nie miałem przy sobie żadnych dokumentów. Przyszedłem z ulicy. I wzięli mnie za jakiegoś ubeka, a że jestem niskiego wzrostu, to tym bardziej im chyba podpadłem (śmiech). Że taki przychodzi i coś węszy.

Muszę z przykrością stwierdzić, że nikt z członków naszego Towarzystwa nie zainteresował się tematem strajków. A w Rzeszowie działy się wówczas ważne rzeczy. Wzorem Gdańska były transmitowane rozmowy strajkujących z delegacją rządową. Ludzie zbierali się przed WRZZ. Były drukowane wiadomości strajkowe i zrzucane  z okien. Powstawała Solidarność wiejska. Do Rzeszowa przyjeżdżały telewizje, nawet zagraniczne. Obok siedziby partii stały wozy milicji i cały czas wisiała groźba, że zaatakują. Robiłem wówczas zdjęcia małym olympusem, by nie rzucać się w oczy. Był to aparat typu idioten kamera. Ustawiało się tylko czułość i odległość blisko-daleko.

A wybiegając do przodu, 13 grudnia jako zupełny wariat wyszedłem z domu z olbrzymim aparatem pentacon six i poszedłem na plac Zwycięstwa pod siedzibę Solidarności rolników. Widziałem, jak ZOMO szabruje rzeczy [w  siedzibie NSZZ Rolników Indywidualnych], wynoszą je ze środka, korciło mnie, żeby zrobić jakieś zdjęcie, ale obok mnie ktoś stał, nie wiadomo kto, i nie zdecydowałem się.

 –  Jak w latach 80. wyglądały twoje perypetie z cenzurą?

– W 1983 roku sfotografowałem syna przed Wigilią. Na pierwszym planie jest kartka z napisem „ocenzurowano”. Pamiętam, jak mnie to wku…, że już nie mają czego cenzurować, tylko kartki świąteczne. Wysłałem to zdjęcie na duży konkurs do Poznania Foto Eksport. Miałem to szczęście, że wśród jurorów byli ludzie, którzy siedzieli w pierdlu i wyłapali je, odczytali jako aluzję do Wigilii 1981 i dostałem Grand Prix.

– Na pozowanym zdjęciu widnieją opłatki, ocenzurowana kartka świąteczna, stoją puste talerze, a twarz dziecka jest smutna.

– Takie symboliczne zdjęcie. Na tej wystawie było kilka takich zdjęć, i prof. Sławomir Magala [filolog angielski i filozof zaangażowany w ruch Solidarności, autor wydanej w USA książki o Solidarności pt. „Walka klasowa w bezklasowej Polsce” (1982), od 1985 roku pracuje w Holandii – ps] napisał nawet, że rodzi się nowy kierunek fotografii polskiej – nowy realizm. Nagle znalazłem się na szczycie. Zdjęciem tym obracałem na różnych wystawach, i wszędzie było cenzurowane, nigdy nie było eksponowane, choć widniało w programach wystaw. Zostało odrzucone też przez jury wystawy w BWA w Rzeszowie. Jedna z jurorek podeszła do mnie i powiedziała: „Janusz, nie gniewaj się, odrzuciliśmy twoje zdjęcie, bo zostało wykonane nową manierą, owszem, ona nam się bardzo podoba, ale nie mogliśmy dać ci Grand Prix, bo inni zaczęliby w Polsce w ten sposób fotografować, a niekoniecznie nam na tym zależy”. Podała całkiem inny powód odrzucenia tego zdjęcia. Na wernisażu w BWA chodziłem z nim pod pachą i pokazywałem ludziom. Zrobiłem taki happening.

Przez kolejne zdjęcie, „Manifestacja”, byłem wyznaczony do nagrody Złocisty Jantar. Dostałem zawiadomienie, że wszyscy artyści otrzymali drewniane pamiątkowe medale. Konkursu nie rozstrzygnięto z powodu dwóch-trzech zdjęć, m.in. właśnie mojej „Manifestacji”.

– Jak to zdjęcie zostało wykonane? Jest bardzo niewyraźne.

– Ruszone jest, na długi czas. Wykonane zostało 11 listopada 1981 roku na ulicy Matejki [w Rzeszowie], jak manifestanci idą po mszy św. w kościele farnym pod pomnik Kościuszki w Rynku, na miesiąc przed stanem wojennym. Prawdę mówiąc, zrobił je mój syn Igor. Ja miałem swój aparat, on drugi i tak się złożyło, że dałem mu swoją prakticę z bardzo szerokim kątem, ustawiłem wszystkie czasy i ryczę do niego „Rób teraz”, on się zagapił. Ryczę, „Rób pionowo”. Miał wtedy 14 lat,  później zgłaszał do mnie pretensje, że tylko mu asystowałem, że nie zrobiłem tego zdjęcia. Wysłaliśmy je [na wystawę] jako wspólne dzieło, potem na mnie przeszło. On nawet nie wiedział wówczas, co zrobił. Zaniosłem odbitkę do Rzeszowskiego Towarzystwa Fotograficznego, żył jeszcze Jerzy Jawczak. Obejrzał. „Stary, co za zdjęcie” – powiedział. Pobiegłem z fotografią do redakcji „Z Dołu”. Miała pójść na okładkę, ale nie poszła. Poszła 13 grudnia do przemiału.

 – Fotografia ma mocne akcenty w postaci cieni i biało-czerwonych flag.

 – Te flagi domalowałem podczas obróbki, bo fotografia w oryginale była oczywiście biało-czarna. Przypadek sprawił, że wyszło nam takie zdjęcie z podwójnym światłem i różnymi cieniami. Ludzie dopatrują się na nim różnych rzeczy. Na przykład, że z tyłu manifestacji stoi ZOMO, a to są normalni demonstranci. Zdjęcie to miało pojechać na konkurs fotograficzny do Austrii, ale zostało cofnięte na granicy. Takie zdjęcia jak „Manifestacja”, które formalnie są ciekawe i jednocześnie niosą jakieś treści, zdarza się zrobić raz na całe życie. Patrz, ile na tym zdjęciu się dzieje…

– Na tym chyba nie skończyły się twoje perypetie z poprzednią władzą? Przyszedł stan wojenny.

 – W stanie wojennym zostałem wypatrzony przez panów z nyski, jak podczas tęgiej zimy robiłem zdjęcia pary na elektrowni WSK. Były mi do czegoś potrzebne. Zostawiłem rower i wszedłem po kolana w śnieg. Zasuwam do tej pary, robię zdjęcia, i wracam. Patrzę, roweru już nie ma, stoi za to nyska. Z nyski wychodzą panowie, pytają się, co tu się dzieje. Zawieźli mnie na Jagiellońską [komendę milicji]. „Co zrobił, co zrobił?” – pytają się zomole. „Zdjęcia robił” – zabrzmiało jak akt oskarżenia. Zaprowadzili mnie na górę, siedziałem chyba 10 godzin. Przesłuchiwał mnie jeden, potem drugi, ten drugi zadawał te same pytania, sprawdzał, czy nie zmyślam. Wróciłem do domu późną porą, najważniejsze, że oddali mi rower. Na drugi dzień miałem się zgłosić ponownie na komendę milicji. Przygotowałem się na najgorsze, pożegnałem się z rodziną. Na komendzie drzwi otwiera mi… kolega, który pilnie chodził na nasze zajęcia w Towarzystwie Fotograficznym, okazało się, że mieliśmy swojego opiekuna z ramienia… i pyta się „Janusz, w co żeś się znowu wplątał?” (śmiech).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.