Joannę Kos i Krzysztofa Krauze połączył „Dług”. Wywiad rzeka z polityką w tle

 

Joanna Kos-Krauze w wywiadzie rzece Jest życie po końcu świata  podsumowuje 20 lat drogi artystycznej i życiowej przebytej wspólnie ze zmarłym mężem Krzysztofem Krauze. Wywiad nosi charakter szczerego wyznania, spisanego tu i teraz, na gorąco, o przeżywaniu traumy po stracie najbliższej osoby, o trudach budowania wspólnego życia po wcześniejszych porażkach, o odejściu od Kościoła, oraz o wspólnej pracy twórczej, w której, tak, tak panowie, kobiecy pierwiastek bierze górę nad męskim. Książkę przyrównałbym do filmowego dokumentu, dobrze zmontowanego z pozornie tylko nieprzystających do siebie sekwencji, ale niestety z jednym zgrzytem – politycznym. Premiera książki Jest życie po końcu świata: 27 września br.

Joannę Kos i Krzysztofa Krauze w chwili spotkania dzieliło bardzo wiele, bo duża różnica wieku i inny bagaż doświadczeń. 23-letnia dokumentalistka umówiła się z 43-letnim reżyserem, by otrzymać od niego poradę na temat dokumentu, nad którym pracowała dla telewizji. Joanna miała synka, nie wiedziała, w jakim kierunku rozwinie się jej kariera, a Krzysztof (czterokrotnie żonaty i mający córkę) był sfrustrowany tym, że producent odebrał mu film Fotoamator. Joanna Kos – Krauze  wyznaje, że był to trudny moment w reżyserskiej karierze Krzysztofa. Co prawda był już po debiucie fabularnym Gry uliczne, ale film został przyjęty bez entuzjazmu i Krauze zastanawiał się, czy fabuła w ogóle jest jego powołaniem, był przecież „tylko” operatorem z wykształcenia i reżyserem filmów dokumentalnych. Zaufanie do siebie przyszło po Długu. Praca nad tym filmem, który okazał się wielkim sukcesem artystycznym i komercyjnym, połączyła na stałe Joannę i Krzysztofa. Z tym że ona pracowała nad scenariuszem Długu anonimowo jako Jurek Morawski. Jej nazwisko jako współscenarzysty i drugiego reżysera pojawiło się dopiero przy okazji następnej fabuły Mój Nikifor. Do tego tematu garnęła się od wielu lat Joanna i to ona przekonała swojego partnera o nakręceniu filmu o krynickim malarzu prymitywiście. Co ciekawe, Nikifora odradzał nawet Wajda. Film powstał po wielu przeróbkach scenariusza, podobnie jak poprzedni i następne, w sumie było ich kilkanaście. Genialnym rozwiązaniem okazało się zaangażowanie Krystyny Feldman do męskiej roli. Reżyserów zainspirowały do takiego posunięcia zdjęcia z filmu Jurka Bugajewicza, w którym Feldman grała żebraka. Po Nikiforze w twórczości duetu na stałe zadomowiła się problematyka inności i kobiecości. Kolejny film Plac Zbawiciela opowiadał o młodej i nierozumianej przez męża żonie, która pada ofiarą apodyktycznej teściowej. Za tą traumatyczną historią stały osobiste doświadczenia Krzysztofa Krauze, porzuconego przez matkę, aktorkę Krystynę Karkowską, gdy miał roczek. Wydarzenie to na wiele lat zdeterminowało życie dorosłego Krzysztofa, gdyż matka w poczuciu winy ekonomicznie uzależniła od siebie syna. Problem inności powrócił ze zdwojoną siłą w Papuszy. Historia romskiej poetki, która zbuntowała się przeciwko swoim – mężowi i grupie etnicznej, była już w głównej mierze dziełem Joanny z uwagi na początek choroby męża. Ostatni film Ptaki śpiewaj w Kigali powstawał wiele lat, od 2006 roku, z powodu choroby Krzysztofa oraz producenckich trudności, gdyż rząd Rwandy długo odmawiał  pozwolenia na zdjęcia. Na opowiadanie polskiego pisarza z RPA Wojciecha Albińskiego pt. Kto z państwa popełnił ludobójstwo? natrafił Krzysztof. Oryginalny tekst opisujący ludobójstwo w jakimś afrykańskim kraju uległ zmianie. Akcję osadzono w Rwandzie w czasie i po ludobójstwie. Polska ornitolog pomaga rwandyjskiej dziewczynie uporać się z traumą spowodowaną rzezią na plemieniu Tutsi. Polski wątek jest w tej historii bardzo ważny, gdyż reżyserka nie ukrywa, że do nakręcenia filmu o ludobójstwie w Rwandzie zainspirował ją Holokaust, oraz przeświadczenie, że historia ludobójstw nigdy się nie kończy, w powietrzu zawsze wisi groźba jakiejś rzezi w dowolnej części świata.

Rwanda jest małym afrykańskim państwem, byłą belgijską kolonią. Rzeź 1994 roku trwała zaledwie trzy miesiące, wiosenne miesiące. Z rąk bojówek plemienia Hutu uzbrojonych głównie w maczety chińskiej produkcji zginęło prawie milion członków plemienia Tutsi. Przyczyną rzezi były zadawnione urazy i polityka kolonialna Belgii. Scenariusz ludobójstwa jako żywo przypomina wydarzenia na Wołyniu 1944 roku (to już mój komentarz). Akcja była doskonale przygotowana przez frakcję twardogłowych z plemienia Hutu w rządzie rwandyjskim, pogromy miały tylko pozornie spontaniczny charakter. Dochodziło do mordowania niewinnych ludzi gromadzących się w kościołach, a na tych, którzy uciekli z obław, organizowano polowania. Potem były akty plądrowania majątku zamordowanych. Po rzezi władzę przejął Rwandyjski Front Patriotyczny z Paulem Kagame na czele. Kagame rządzi do dziś. Odpowiada za społeczny eksperyment zamazywania wszelkich różnic etnicznych  między dwoma zwaśnionymi plemionami. Rwanda jest lewicowym kulturowym poletkiem, na którym ma zakwitnąć nowe, pogodzone i zunifikowane społeczeństwo. Czy zakwitnie? Bohaterka wywiadu, choć sympatyzuje z tymi działaniami, ma wątpliwości co do ich powodzenia, gdyż podczas długiego pobytu w Rwandzie dostrzegła wiele  niezabliźnionych psychicznych ran. Mimo osądzenia zbrodniarzy ludzie są bardzo straumatyzowani: popadają w alkoholizm, są nieufni wobec siebie, wymyślają fałszywe biografie, by nie być posądzonym o udział w rzeziach. Podziały dotykają całych rodzin, a Rwanda z obawy o powtórkę rzezi jest de facto państwem policyjnym.

I w tym miejscu dochodzimy do politycznego elementu tego książkowego „filmu”. Jego bohaterka czyni analogie między wydarzeniami w Rwandzie w 1994 roku a sytuacją w… Polsce. Oskarża Kościół katolicki, który za rządów Hutu miał wielkie wpływy, nie tylko o to, że nie zapobiegł rzezi, ale także że wielu duchownych w niej brało udział. Winą Kościoła miało być to, że sprzyjał, jak mówi reżyserka, rwandyjskiemu „prawicowemu”  ludowi – czyli Hutu, gdyż obawiał się powrotu do władzy „lewackich” Tutsi. Bezpośredni zarzut pomagania księżom w ucieczce z Rwandy przed poniesieniem odpowiedzialności za rzekome zbrodnie czyni Kos-Krause abp. Henrykowi  Hoserowi, który wiele lat zasiadał w Episkopacie Rwandy. Reżyserka oskarża też rządzących dziś Polską o szerzenie nienawiści jak w latach 30. w hitlerowskich  Niemczech, nie podaje przy tym szczegółów, i że w drodze do władzy znaleźli oni swoich „Hutu”. Czy ma rację, niech czytelnicy sami osądzą. Ja napiszę tylko, że polityczne wywody wdowy po Krzysztofie Krauze kłócą się z elegijnym tonem książki i wieloma wartościowymi refleksjami na temat życia, wiary i kina. Wielka szkoda!

Joanna Kos-Krauze, Aleksandra Pawlicka, Jest życie na końcu świata, Znak, Kraków 2017. Premiera: 27 września br.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.