Pod względem gatunkowych oczekiwań w filmie Verhoevena więcej odnajdziemy elementów mieszczańskiej satyry i groteski niż emocjonującego dreszczowca.
Reżysera Paula Verhoevena miłośnikom kina nie trzeba przedstawiać. Karierę zaczął w rodzinnej Holandii, w jego pierwszych filmach grywał kultowy aktor Rutger Hauer, pod koniec lat 80. przeprowadził się do Hollywood, gdzie nakręcił genialnego Robocopa i Pamięć absolutną, potem m.in. skandalizujący Nagi instynkt z Sharon Stone. W Ameryce Verhoeven nie zatracił swojego indywidualnego, zimnego i wyrafinowanego stylu. Nawet w filmach gatunkowych podejmował intersujący go tematy rozbicia osobowości i ciała jako najważniejszego medium. Od jakiegoś czasu artysta znów kręci w Europie. Jego erotyczny thriller Elle został uznany filmem 2017 roku zdobywając dwa Złote Globy. W Polsce nie wszedł do kinowej dystrybucji, można go natomiast zobaczyć na DVD i w komercyjnych stacjach TV.
Jeśli brać pod uwagę gatunkowe oczekiwania, w filmie Verhoevena więcej można dostrzec elementów satyry na mieszczańskie zabawy seksem, na zdrady i perwersje, niż emocjonującego dreszczowca. Osobą dominującą seksualnie na ekranie, jednocześnie niezaspokojoną w tym względzie, jest Michèle Leblanc, dyrektorka paryskiej firmy produkującej gry komputerowe (65 – letnia Isabelle Huppert). Swoich podwładnych, głównie młodych mężczyzn, traktuje despotycznie, ci odwdzięczają się jej ledwie skrywaną pogardą i agresją. Wokół Michèle kręci ci kilku mężczyzn: były mąż pisarz, aktualnie bez weny twórczej, partner koleżanki proponujący głównej bohaterce niewybredny seks. Jest jeszcze sąsiad z naprzeciwka, czyli mąż bardzo religijnej blondynki, oraz ten czwarty, czyli dewiant, który w nocy wtargnął do mieszkania Michèle i ją zgwałcił. Jedynym świadkiem zdarzenia był osobisty kot Michèle. Wątek gwałciciela przebranego w czarny komiksowy strój jest najważniejszy. Z tym że fani dreszczowców szybko mogą się domyślić, kto nim jest.
Paul Verhoeven nie otwiera żadnych nowych drzwi, tylko jeszcze śmielej i bez pruderii opowiada o seksie. W badaniu sfery popędów Verhoevenowi blisko jest do Polańskiego, Cronenberga, Żuławskiego, de Palmy, Egoyana, Hanekego i przede wszystkim do siebie samego z Nagiego instynktu. Do swojego wielkiego hollywoodzkiego przeboju Verhoeven zresztą czyni aluzję, gdy Michèle Leblanc wbija w ciało agresora nożyczki. Novum polega na tym, że sfera seksualna nie jest w Elle objęta kulturowymi restrykcjami, ani po hollywoodzku mistycyzowana jako coś ekskluzywnego, ale bardzo prozaiczna i przyziemna, ma skwaśniały posmak nieco zwietrzałego wina. Zabawy w molestowanie i napastowanie przeplatają się z banalnymi, śmiesznymi sytuacjami. Michèle Leblanc mimo że jest ofiarą, mimo że powinna cierpieć na bezsenność, świetnie sobie radzi, jakby stan zagrożenia odpowiadał jej podświadomym potrzebom. Mimo odniesionych ran zachowuje fason. Przy niej faceci są słabsi, to oni ostatecznie ponoszą klęskę.
Reżyser posługuje się klasycznym stylem. Stara się nie manifestować swojej artystycznej obecności, ukrywa się za zgrabnie skomponowaną historią, tylko w kilku punktach daje o sobie znać, m.in. zaraz na początku filmu, gdy nie pokazuje sceny gwałtu, tylko jej odgłosy. Mistrzowskim montażem łączy marzenia i pragnienia bohaterki z czasem fizycznym; powtarzając niektóre sceny, w tym ataku na Michèle Leblanc, potęguje napięcie i oczekiwanie widza na zabójczy finał. I przede wszystkim solidaryzuje się ze swoją bohaterką, w jej stronę kieruje sympatię widzów.
Ocena: 3/6
Elle, Belgia, Francja, Niemcy (2016), thriller (130 min) , reż: Paul Verhoeven, w rolach głównych: Isabelle Huppert i Laurent Lafitte. Polska premiera: 27 stycznia 2017.