Amerykański dramat biograficzny o Johnie Ronaldzie Reuelu Tolkienie, współtwórcy ambitnej literatury fantasy, autorze Hobbita i Władcy Pierścieni, nieco rozczarowuje. Mógł być filmem głębokim i nietuzinkowym, a jest zaledwie poprawną hollywoodzką produkcją. Na kształcie opowieści zaważyły komercjalne kalkulacje skrojenia biografii Tolkiena na użytek młodego widza, mieszkańca globalnej wioski, któremu nie należy oferować zbyt trudnych i mało popularnych treści, w tym przypadku katolicyzmu głównego bohatera.
Twórcy skupili się na wczesnej fazie biografii angielskiego filologa i pisarza – począwszy od śmierci ojca Arthura Tolkiena, potem matki Mabel Suffield, po czasy studenckie, udział w nieformalnym studenckim bractwie Tea Club – Barrovian Society i młodzieńczą miłość studenta do przyszłej żony Edith Bratt, po traumatyczne przeżycia na froncie I wojny światowej oraz założenie rodziny i rozpoczęcie pracy literackiej. Ogniwem spajającym fabułę jest przyjaźń między sierotą Tolkienem a jego kolegami z wyższych sfer – Christopherem Wisermanem, Robertem Quilterem Gilsonem oraz Geoffreyem Bachem Smithem. Dzięki swoim przyjaciołom Tolkien podejmuje najważniejsze życiowe decyzje, w tym przede wszystkim o kontynuowaniu studiów filologicznych na Oxfordzie; śmierć dwóch kolegów w bitwie nad Sommą ma być dla niego osobistym wstrząsem i impulsem do zajęcia się na poważnie pisaniem.
Biografia Tolkiena została sprowadzona
do opowieści o dojrzewaniu
W tak skrojonej na potrzeby laickiego dyskursu biografii zabrakło odgrywającej wielką rolę w życiu Tolkiena religii. Matka Tolkiena była katolicką konwertytką i nie trudno się domyślać, z czym wiązała się jej decyzja zmiany wiary u schyłku XIX wieku w protestanckiej Anglii. Jej przedwczesna śmierć wywarła wielki wpływ na 12-letniego Johna Ronalda, niestety film milczy na ten temat, jak i w ogóle na temat życia duchowego Tolkiena. A musiało być one bardzo ważne, skoro Edith Bratt przeszła przed ślubem na katolicyzm i skoro dorosły Tolkien przekonał swojego przyjaciela Clive’a Staplesa Lewisa do wiary w Boga, że chrześcijaństwo nie jest jedynie barwną mitologią, ale prawdziwym mitem. Autor Opowieści z Narnii dzięki Tolkienowi nawrócił się na katolicyzm i stał się drugim po Chestertonie najzagorzalszym apologetą tego wyznania w świecie anglosaskim.
Biografia Tolkiena została sprowadzona do opowieści o dojrzewaniu i odkrywaniu swojego powołania z większym udziałem elfów i smoków niż religijnej refleksji. Bez wątpienia w czasach zamętu, jakie obecnie przeżywamy, należy docenić i ten walor, ma on niebagatelną wychowawczą wartość, jednak w interpretacji życia Tolkiena musiało dojść do przesunięcia jakiś akcentów, a nawet zniekształceń, skoro rodzina wielkiego pisarza odcięła się od tej produkcji.
Tolkien został opowiedziany w nieco baśniowej, poetyckiej konwencji z wybitymi motywami starogermańskiej wyobraźni głównego bohatera. Staranna scenografia i charakteryzacja oraz cyfrowe inscenizacyjne sztuczki odsyłają do starej poczciwej Anglii, w której życie klas wyższych było tyleż dobrze zorganizowane, co nudne. Dominujące w kadrach wszystkie odcienie brązów i żółci sugerują dawność i jesienną przemijalność świata przedstawionego. Pierwsza połowa jest zbyt powolna, miejscami nudna, fabuła nabiera rumieńców dopiero z chwilą rozstania Tolkiena z Edith Bratt.
Film starannie zrealizowany, ale spłycający życie jednego z najtęższych humanistycznych umysłów I połowy XX wieku.
Ocena: 3/6
Tolkien, USA 2019, dramat biograficzny (112 min), reż. Dome Karukoski, w rolach głównych Nicholas Hoult i Lily Collins, w kinach od 17 maja 2019.