Poprawny pod względem formalnym, ale nieznośnie ideologiczny i pretensjonalny – tak można podsumować film Jacka Borcucha Słodki koniec dnia z Krystyną Jandą w roli głównej.
Słońce Toskanii sprzyja wypoczynkowi, towarzyskim spotkaniom, sączeniu wina i romansom. W romans z młodym imigrantem z Egiptu wdaje się polska poetka i noblistka Maria Linde, mieszkająca z mężem, córką i wnukami w willi położonej w urokliwej okolicy. Krajobraz uśmiecha się do ludzi, ludzie uśmiechają się do siebie. I można by filmowe kadry oprawić w ramy, podziwiać jak to już bywało, chociażby przy okazji Ukrytych pragnień Bernardo Bertolucciego, gdyby nie świadomość, że operator chce za wszelką cenę powiedzieć widzom, to o czym oni doskonale wiedzą, że Toskania piękna jest. Jakby chciał przebić inne filmowe reprezentacje tego regionu Włoch. Ewokowana harmonia wnet eksploduje za sprawą poetki. Po samobójczym zamachu imigranta na Campo di Fiori w Rzymie, oświadcza publicznie, że zamachowiec miał prawo dokonać aktu przemocy, gdyż los afrykańskich imigrantów jest niezauważalny przez Europejczyków. Po tych słowach poetkę spotyka ostracyzm ze strony rodziny i włoskich gospodarzy.
Wszystko to już było,
wszystko to chrobocze zdartą płytą
Film jak film, historia jak historia, nic nowego pod słońcem. Dylematy artystów i ich manifestacje wymierzone w tradycyjne zasady życia społecznego przynajmniej od 1968 roku, jeśli nie wcześniej, goszczą w wielu filmach. Przynajmniej od francuskiej Nowej Fali datuje się też moda na pokazywanie mężczyzn i kobiet w nietypowych relacjach erotycznych (w filmie Borcucha Polka jest kilkadziesiąt lat starsza od kochanka), dlatego przygody pani Krystyny nie robią żadnego wrażenia. Wszystko to już było, wszystko to chrobocze zdartą płytą, jest kopią innych kopii.
Wtórność byłaby nawet do przełknięcia, gdyby nie nieznośnie pretensjonalny i ideologiczny przekaz filmu Borcucha. Zagrana przez Jandę pisarka łączy sytuację imigrantów z Holocaustem, pochodzeniem (jest córką ocalałej z Zagłady) tłumaczy swą otwartość na obcych. Mimo szlachetnych intencji, należy potraktować ten pogląd za moralne nadużycie.
Chybiona jest też symbolika o ideologicznym charakterze. Samobójca dokonuje zamachu na Campo di Fiori, miejscu szczególnym dla historii Rzymu, gdzie na stosie za swoje naukowe poglądy spłonął Giordano Bruno, ale także ważnym na mapie polskiej kultury z uwagi na wiersz Czesława Miłosza o tym właśnie tytule, w którym podmiot liryczny jawi się jako jedyny orędownik pamięci o Giordanie Bruno.
„Na nowym Campo di Fiori//Bunt wznieci słowo poety.” – pisze Miłosz.
Trudno zaakceptować zaproponowany przez reżysera i odtwórczynię głównej roli dyskurs polityczny nt. imigrantów, rasizmu i obcości, gdyż jak na razie na europejskim Campo di Fiori giną przede wszystkim Europejczycy w zamachach przeprowadzonych przez islamskich terrorystów, a nie przybysze z Afryki i Azji.
Pod względem artystycznym Słodki koniec dnia nie wzbudza entuzjazmu. Lepiej wypadają włoscy aktorzy niż polscy. Krystyna Janda nie zaskakuje pozytywnie, powielając swój wizerunek największego wśród aktorek potwora, jak ją kiedyś skomplementował francuski aktor Sami Frey. Nadużywanie ilustracji muzycznej w pierwszej części filmu trąci sztucznością i nie buduje interesującego emocjonalnie klimatu. Bardzo ciekawe ekspozycyjne ujęcia nocnego połowu ryb na morzu nijak się mają do reszty opowieści, gdyż nie zapowiadają jej charakteru. Najbardziej nieznośne jest w tej historii kreowanie głównej bohaterki na ofiarę nieczułego i egoistycznego społeczeństwa; głos sumienia polskiej poetki zalatuje nie empatią wobec wykluczonych, a narcyzmem i jest pusty pod względem etycznym. Przy takiej konstrukcji dramaturgicznego konfliktu trudno powstrzymać odruch ziewania.
Ocena: 3/6
Słodki koniec dnia, Polska, 2019, dramat (92 min), scen.: Jacek Borcuch, Szczepan Twardoch, reż. Jacek Borcuch, w rolach głównych: Krystyna Janda, Kasia Smutniak, Vincent Riotta, dystr. Next Film, w kinach od 10 maja 2019.