W analogu i cyfrze (7): „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza

Pierwszy ważny film w dorobku Jerzego Kawalerowicza Pociąg (1959) zwykło traktować się jako polemikę twórcy z romantyczno-wojskową tradycją w polskiej szkole filmowej, czyli z Kanałem oraz Popiołem i diamentem Andrzeja Wajdy. Miała ona polegać na wyraźnym odcięciu się Kawalerowicza od wojennej tematyki na rzecz zupełnie współczesnej. Czy rzeczywiście tak było? Tak, ale nie do końca. Spróbuję to wyjaśnić. Jest to o tyle ważne, że Pociąg należy do kanonu polskiej sztuki filmowej i mimo upływu wielu lat od daty premiery niewiele stracił na jakości, cały czas imponuje mistrzowską realizacją i równie znakomitą grą aktorską; wciąż zaprasza do odczytywania zawartych w nim kodów artystycznych.

Film powstał na fali destalinizacji Polski. Opowiada z gruntu zwyczajną historię grupy ludzi jadących z Warszawy na wakacje nad morzem. Zagrany przez Leona Niemczyka lekarz wsiada do pociągu w ostatniej chwili. Nie ma biletu do wagonu sypialnego, kupuje go więc u konduktorki i przez przypadek wypada mu spędzić noc w przedziale z nieznajomą kobietą – Martą (uśmiechająca się jak Mona Lisa Lucyna Winnicka). Z wolna odsłania się dramat pasażera i pasażerki. Obydwoje przed czymś uciekają, ona przed niespełnioną miłością, on przed frustracją, bo nie zdołał pomóc operowanej pacjentce. Dokąd zaprowadzi ich wspólna noc w przedziale? Odpowiedź znajdziemy w wielu podobnych egzystencjalnych filmach i sztukach, bo do tej kategorii opisywania nowoczesnego człowieka odwołuje się właśnie Kawalerowicz.

Wśród pasażerów jest jeszcze zagrany przez Cybulskiego młody adorator Marty. Szaleje za nią, ale bez wzajemności. Rola Cybulskiego w filmie Kawalerowicza odbierana była po premierze jako komentarz do roli Maćka Chełmickiego w Popiele i diamencie. Zwyczajny młodzieniec miał zastąpić romantycznego i na wskroś tragicznego partyzanta. Miał wyrażać prawo do normalnego życia bez obowiązku czynienia wielkich narodowych gestów.

W pociągu panuje typowy dla kolei żelaznych Polski Ludowej niemiłosierny tłok, ludzie  przeciskają się w korytarzach, są zniecierpliwieni, ale też ożywieni perspektywą spędzenia wakacji nad Bałtykiem, a te były w owym czasie jeszcze luksusem, gdyż niewielu Polaków było stać na wypoczynek. Można zatem powiedzieć, że w fabule Kawalerowicza śledzimy narodziny społeczeństwa masowego uwolnionego wreszcie, przynajmniej na jakiś czas, od totalitarnego ucisku. Aspekt masowości ujawnia się jeszcze wtedy, gdy pasażerowie dowiadują się z Expressu Wieczornego o ucieczce groźnego mordercy, są podekscytowani tą wiadomością, komentują ją. Podniecenie sięga zenitu, gdy okazuje się, że morderca znajduje się „na pokładzie”. Tajemniczy mężczyzna ujawnia się po wejściu milicjantów do pociągu na małej przelotowej stacji. Zrywa hamulce bezpieczeństwa i wyskakuje z pociągu, a za nim grupa mężczyzn żądnych emocji.

Kawalerowicz nakręcił film na podstawie dość przeciętnego opowiadania Jerzego Lutowskiego, ale trzeba przyznać, że kluczowa, rozgrywająca się na wiejskim cmentarzu scena niedoszłego linczu na mordercy jest równie dramatyczna na papierze, jak i na ekranie (cytat pochodzi z I wydania Pociągu w 1985 roku):

Morderca zrywa się na równe nogi – oczy ma nalane szaleństwem. Chwyta krzyż i oburącz unosi go nad głową. Rozkraczony na mogile, potargany, dziki, jak szczerzące kły zaszczute zwierzę, wymachuje krzyżem w lewo, w prawo – z gardzieli dobywa się mu charkot:

– Nie dostaniecie mnie!… Nie dostaniecie mnie!…

Sceny pościgu i osaczenia są ważne ze względu na zrozumienie filmu. Dlaczego mężczyźni tak chętnie ruszają za domniemanym mordercą? Dlaczego tak szybko zamieniają się w myśliwych? Odpowiedzi warto poszukać w psychoanalizie. Mamy do czynienia z mechanizmem przemieszczenia swoich lęków i napięć na osobę słabszą, na której można wyładować zadawnione urazy. Gdyby rzeczywiście doszło do samosądu, pełniłby on formę oczyszczenia się grupy z wojennych i powojennych resentymentów. I w tym znaczeniu Pociąg Kawalerowicza nie jest pozbawiony aluzji do II wojny światowej. Można nawet domniemywać, że zarówno Jerzy Lutowski, jak i reżyser chcieli opisać kondycję psychiczną społeczeństwa poddawanego najpierw brunatnemu, a później czerwonemu terrorowi, społeczeństwa żyjącego w poczuciu ciągłego zagrożenia. Czołówki gazet i plakaty były w czasach stalinowskich pełne kozłów ofiarnych, których należało unicestwić w imię postępu. Bohaterowie filmu Kawalerowicza, urządzając obławę na mordercę, zachowują się, jakby wypełniali propagandowy stalinowski instruktaż. Ale gdy słyszą jego płacz, zaczynają rozumieć, że są takimi samymi ofiarami jak on.    

W 1955 roku, czyli cztery lata przed premierą Pociągu, w Teatrze Narodowym odbyła się prapremiera sztuki Jerzego Lutowskiego Ostry dyżur w reżyserii Erwina Axera. Sztuka stawiała pytanie, czy lekarz o akowskiej przeszłości może leczyć komunistycznego dygnitarza? Jak można przeczytać w Encyklopedii Teatru Polskiego, spektakl okazał się bardzo aktualny politycznie i, jak wspominał Erwin Axer, został entuzjastycznie przyjęty przez widzów. Odebrali oni sztukę Lutowskiego jako wezwanie do rehabilitacji byłych partyzantów, upomnienie się o nich, że też mają pełne prawo do udziału w życiu społecznym.

Nie ma zatem powodu sądzić, że Jerzy Lutowski, akowiec i powstaniec warszawski, a po wojnie lekarz, także w Pociągu nie zawarł swojego komentarza na temat współczesnej mu Polski. Zrobił tak, ale w sposób ukryty, metaforyczny. Osoby znające kontekst historyczny powinny bezbłędnie odczytać po latach intencje autora opowiadania i współscenarzysty filmu w jednej osobie.

 Pociąg byłby zatem metaforycznym obrazem społeczeństwa budzącego się po latach stalinowskiej nocy? Jestem pewien, że tak. Do takich stwierdzeń upoważniają jeszcze inne elementy filmowej układanki Kawalerowicza. W świetnie sportretowanej  przez niego zbiorowości ludzkiej znajduje się pewien starszy pan, który nie może spać z powodu pobytu w obozie koncentracyjnym. Męczy się. Udaje mu się zasnąć dopiero nad ranem. I jeszcze jedno. Gdy pierwsi pasażerowie wysiadają z pociągu na Półwyspie Helskim, wita ich rozświetlona letnim słońcem przestrzeń i szum morza. Po nocy spędzonej w ciasnym pociągu mogą zacząć życie od nowa. Jak po jakimś sennym koszmarze.

* * *

W cyklu W analogu i cyfrze” wracam do filmów zrealizowanych przed nastaniem ery cyfrowej. Konfrontuję je z dzisiejszymi oczekiwaniami, sprawdzam, czy cienie utrwalone na światłoczułej taśmie mają nam jeszcze coś interesującego do powiedzenia. Ciąg dalszy nastąpi.

Na zdjęciu: Lucyna Winnicka w filmie „Pociąg”. Fot. zasoby internetu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.