„Król internetu” Gia Coppoli pod względem stylistycznych zabaw przypomina takie filmy o młodzieńczym buncie, jak „Dzikość serca”, „Trainspotting”, „Idol” i „Roztańczony buntownik”. Szaleńczo rozbrykane i z dużą dozą groteskowości.
Przygotowując się do napisania recenzji jeszcze raz obejrzałem Roztańczonego buntownika Buza Luhrmanna. Pod względem formy jest on ucieleśnieniem wszystkiego co najlepsze w kinie lat 90., kiedy to powstały wymienione przeze mnie tytuły. Młody tancerz buntuje się przeciw skostniałym zasadom obowiązującym w świecie tańca towarzyskiego i wymyśla własne kroki. Improwizuje. Za karę grozi mu niedopuszczenie ze strony osób trzymających władzę w tanecznej federacji do prestiżowych zawodów.
Reżyser swoją sympatię do buntownika demonstruje przedstawiając jego przeciwników w satyrycznym, karykaturalnym świetle, z operetkowymi makijażami i mocno farbowanymi włosami, także w przypadku mężczyzn. Jednym z jego zabiegów są stylizowane na fałszywy dokument zdjęcia z wypowiedziami ludzi potępiających młodego tancerza, czyli taka jawna demonstracja tego, że mamy do czynienie z medium filmowym, a także swobodne mieszanie emocjonalnych tonacji (komicznej i poważnej), klisz gatunkowych (romansu, melodramatu i musicalu) oraz popisywanie się pretensjonalną sztucznością i kiczem. Buz Luhrmann (tak samo David Lynch w Dzikości serca, Danny Boyle w Trainspotting i Todd Haynes w Idolu) najwyraźniej wyszedł z założenia, że młodzieńczy bunt będzie o tyle przekonywujący, o ile zostanie opowiedziany zrewoltowanym, wariackim stylem.
Podobny zabieg obserwujemy w Królu internetu. Film skrzy się obrazami o różnych fakturach, reżyserka często przechodzi od klasycznych ujęć kina gatunków (w partiach romansowych, obyczajowych) do niebanalnych, inspirowanych nowymi internetowymi mediami, a nawet z elementami animacji.
Frankie nie może znieść nudnej pracy w jednym z hollywoodzkich barów. Otaczają ją śmieszni i puści ludzie. Do porzucenia pracy namawia ją przypadkowo poznany chłopak Link, który urządza happeningi na ulicach. Razem kręcą smartfonem filmiki uderzające w gusta i przyzwyczajenia młodzieżowego mainstreamu (oryginalny tytuł filmu to właśnie Mainstream). Umieszczają je w sieci i zaczynają zarabiać pieniądze. Gdy w ich życiu pojawia się profesjonalny menadżer i producent, Linkowi zaczyna uderzać woda sodowa do głowy. Nie uznaje żadnych zasad w promowaniu siebie i swoich skeczy. Początkowo szlachetny bunt Frankie, Linka i jeszcze ich scenarzysty, Jakego, zostaje zmarnowany przez pieniądze i sławę.
Gia Coppola nakręciła oskarżycielski film pod adresem bossów kreujących mody nastolatków. Pokazała, jak social media odmóżdżają młodych, jak zmuszają do powierzchownych i infantylnych zachowań (to pokazują właśnie partie zdjęć przepuszczone przez poetykę social mediów). Ale Król internetu jest więcej niż inteligentną satyrą na internetową społeczność i popularność influencerów. To także ostrzeżenie przed zacieraniem granic między tym co dozwolone a zakazane, smaczne i niesmaczne, między udaną zabawą a idiotyczną hucpą, między kulturą a dzikością. To jest ostrzeżenie przed morderczym walcem popkultury, który nie uznaje żadnych świętości i zasad.
Jeden z wygłupów Linka polega na zorganizowaniu nocnej zabawy na chrześcijańskim cmentarzu, takiego jajcarskiego Halloween. Frankie jest zachwycona pomysłem, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że wnet jej entuzjazm dla odważnych improwizacji Linka mocno opadnie, że jej chłopak jest w stanie popełnić każde szaleństwo dla utrzymania popularności. Finał nie rozstrzyga o wygranej czy też przegranej Linka. Otwarte zakończenie mówi, że globalny show wciąż trwa, bez względu na jego etyczną ocenę.
Ocena: 4/6
Król internetu (Mainstream), USA 2020, komediodramat (94 min), reż. Gia Coppola, scen. Gia Coppola i Tom Stuart, w rolach głównych: Andrew Garfield, Maha Hawke, Nat Wolff, w kinach od 4 lutego 2021.
Drogi Czytelniku, jeśli smakują Ci moje teksty, możesz postawić mi symboliczną kawę. DZIĘKUJĘ. (Kliknij w grafikę).: