Dramatu „W czterech ścianach” nie powinno się recenzować

Filmu belgijskiego reżysera Philippe’a Van Leeuw W czterech ścianach nie powinno się recenzować, gdyż w gigantycznym zbliżeniu, jak pod mikroskopem, pokazuje prawdziwy lęk i cierpienie spowodowane długotrwałą wojną. Brakuje mi słów, by opisać ten film, bo każde może okazać się nieadekwatne czy wręcz niestosowne. Tego filmu nie powinno się recenzować, żeby nie wpaść w ton fałszywego współczucia czy też chybionych uniesień, chyba że pod jednym warunkiem: jako ostrzeżenie przed tym, jak kruchy i niedoskonały jest człowiek, skoro stać go na wielkie bestialstwa, do jakich dochodzi podczas wojny w Syrii, podczas każdej wojny. Tylko pod tym jednym warunkiem warto usiąść nad klawiaturą i wykrzyczeć w imieniu ofiar: dosyć tego barbarzyństwa!

Philippe Van Leeuw jest z zawodu operatorem filmowym, i to doskonałym (fachu uczył się m.in. w American Film Institute pod okiem wielkiego Svena Nykvista). Znany jest z pracy przy filmach Bruno Dumonta, natomiast W czterech ścianach (oryginalny tytuł Insyriated) jest dopiero jego drugim samodzielnym tytułem. Philippe Van Leeuw myśli i czuje kamerą; filmowymi ujęciami skreślił i wyreżyserował swój obraz (bo kamerę przekazał polskiej operatorce Virginii Surdej). Umieścił wielopokoleniową rodzinę we wnętrzu dużego mieszkania, odizolował ją od reszty świata, by wydobyć dramat osaczenia a jednocześnie wolę przetrwania za wszelką cenę. Kamera towarzyszy domownikom w najdrobniejszych czynnościach, wydobywa niesamowite przestrzenie z ich domowego „królestwa”, z ich mebli, ścian, draperii. Gdy do zaryglowanego mieszkania wpadają bandyci i gwałcą jedną  z ukrywających się kobiet, kamera nie pokazuje wszystkiego, jedynie fragmenty sceny. Większe wrażenie robią dobiegające odgłosy zza zamkniętych drzwi, tworzące sferę domysłów i niepewności, niż to co faktycznie pokazuje kamera. Bardzo interesujące są efekty pracy dźwiękowca. Rodzinę osaczają eksplozje bomb, strzały snajperskie, warkot helikopterowych silników, odgłosy mężczyzn przeszukujących budynek. Dźwięki zastępują batalistyczne obrazy wojny, zamiast oglądać, słyszymy jej groźne pomruki. Równie doskonała jest praca oświetleniowca, który razem z operatorką zadbał o to, by oświetlenie było jak najbardziej naturalne, nieco schowane, przytłumione, zbudowane na sączących się przez zasłony promieniach słonecznych. Ponieważ dramat trwa od rana do nocy, można powiedzieć, że rozwija się wraz ze zmieniającym się światłem słonecznym.

Nie napiszę, że film Philippe’a Van Leeuwa mrozi krew w żyłach, że wciska w fotel, bo nie chcę wpaść w hollywoodzki patos i banał. Zresztą w przeciwieństwie do wielu współczesnych thrillerów, odnajduję w tym filmie moralny pierwiastek. Rodzi się pytanie, czy za cenę ocalenia siebie i swoich bliskich można nie udzielić pomocy gwałconej kobiecie, czy można później spojrzeć sobie w twarz, spokojnie położyć się do łóżka. Reżyser pokazuje, jak trudne i bolesne są to wybory. Z historii wiemy, że nieobce one były Polakom podczas II wojny światowej.

Van Leeuw nie zrealizował filmu w celach rozrywkowych, nie stosuje wypracowanych przez amerykańskich reżyserów wyrafinowanych metod straszenia widzów, nie podsyca sztucznie emocji. Siła reżysera polega na ascetycznym a jednocześnie wystudiowanym podejściu do filmowych środków wyrazu, czego efektem jest fabuła prawdziwsza od niejednego dokumentu. Reżyser  chciał dochować wierności realizmowi, dlatego nakręcił film nie w Europie i nie w studio, o czym pierwotnie myślał, ale w Libanie, w centrum Bejrutu. Zależało mu na tym, by ekipa filmowa poczuła bliskość z ofiarami wojny. Syryjską rodzinę zamknął w jednej przestrzeni, by ściszonym głosem powiedzieć: ta wojna trwa tak długo, że stała się codziennością dla milionów ludzi. Zamieniła się w chleb powszedni. Van Leeuw pokazuje, że zło jest arcybanalne, że w każdej chwili może przybrać postać nieproszonego gościa i zgwałcić naszą wolność.

W czterech ścianach życia (Insyriated), Belgia, Francja, Liban, dramat (85 min), scen. i reż. Philippe Van Leeuw, występują: Hiam Abbass, Diamand Bou Abboud, Juliette Navis, Moustapha Al Kar, polska premiera: 16 marca 2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.