Norweski dramat wojenny Dwunasty człowiek (2017) pokazuje, jak powinno wyglądać sprawnie i czytelnie opowiedziane kino historyczne. Za kamerą stanął uznany skandynawski reżyser Harald Zwart, który zdobył spore doświadczenie w Hollywood kręcąc filmy gatunkowe, m.in. „O czym marzą faceci” i „Karate Kid”. W rodzinnym kraju spożytkował swoje umiejętności przy „Dwunastym człowieku”, opowieści o operacji wywiadowczej Martin Red.
W marcu 1943 roku Brytyjczycy wysłali do okupowanej przez Niemców Norwegii przeszkolonych przez siebie dwunastu komandosów. Mieli zniszczyć niemiecką wieżę kontroli lotów w Bardufoss i zorganizować grupy oporu w Tromsø. Misja się nie powiodła. Komandosi po przypłynięciu do Norwegii nawiązali kontakt z nieodpowiednią osobą, która ich wydała. Zaatakowani przez niemiecką fregatę wysadzili w powietrze swój okręt i uciekli łodzią. Niemcom udało się schwytać grupę, uciekł tylko jeden z nich, tytułowy dwunasty, czyli Jan Baalsrud. Dzięki pomocy miejscowych Norwegów, po morderczej, trwającej ponad dwa miesiące eskapadzie, Baalsrud przedostał się do neutralnej Szwecji wywożąc cenne dokumenty. Jego ucieczka była jednym z najbardziej heroicznych wyczynów podczas II wojny światowej, dokonanych w ekstremalnych, zimowych warunkach.
Głównym tematem filmu jest ludzka solidarność. Postawa Baalsruda wpływa budująco na mieszkańców fiordów, ożywia ich patriotyczne uczucia. Gdyby nie oni, komandos nie miałby szansy przetrwać. Uciekał z obław, wiele dni spędził w samotności w opuszczonej szopie i pod skałą na fiordzie. Pościgiem kierował gestapowiec Kurt Stage, który ucieczkę Norwega potraktował jako osobistą porażkę. Rozgrywka między mężczyznami jest drugim ważnym wątkiem filmu Haralda Zwarta.
Historia została tak poprowadzona, by pokazać od jak najlepszej strony norweskich patriotów. Z ich ust padają patetyczne słowa w stylu niech Bóg błogosławi Norwegię, które nas, Polaków, nie powinny dziwić. Traktują Baalsruda niemalże jak cud dany z nieba, jak herosa przekazującego w ich zlodowaciałe dłonie pochodnię wolności. Ogień mocno parzy, o czym świadczy wiele ran na ciele uciekiniera. W niesamowitej scenie widzimy, jak Norweg ucina sobie zaatakowane przez gangrenę palce u nóg. Piorunujący efekt dzięki znakomitej kreacji debiutanta Thomasa Gullestada.
Okupacja Norwegii nie przebiegała tak drastycznie jak Polski, różnica była olbrzymia. W Polsce za pomoc partyzantom i cichociemnym groziła cywilom śmierć lub obóz koncentracyjny. „Dwunasty człowiek” powinien być dla nas, „południowców” ciekawy jeszcze z innego względu. Powstał w autentycznych plenerach, fiordy filmowane przy niskim Słońcu emanują surową północną poezją. Stada białych reniferów biegnące po zaśnieżonej przełęczy przypieczętowują niesamowity magiczny efekt. Nie ma co ukrywać, norweski producent bardzo serio, niemalże z misją potraktował ten tytuł.
Ocena: 4/6
Dwunasty człowiek, (The 12th Man), Norwegia 2017, dramat wojenny (135 min), reż. Harald Zwart, w rolach głównych: Thomas Gullestad i Jonathan Rhys Meyers. Emisje w HBO.