Kwaśnica Marcina Koszałki słabo smakuje pod względem dramaturgicznym

Marcin Koszałka zaprzepaścił szansę nakręcenia intrygującego filmu o kolaboracji części podhalańskich górali podczas II wojny światowej. Zamiast opowiedzieć krwistą historię o dwóch braciach poróżnionych w wyniku miłości do jednej kobiety, rzucił się w wir historii jak głową w przepaść i nie udała mu się ani ciekawa story, ani rzetelny film historyczny.

Punkt wyjścia jest bardzo obiecujący. W wyniku porozumienia między dwoma bogatymi góralskimi rodami Bronka Wetula poślubia starszego syna Zawratów, Maćka, a nie Andrzeja, którego kocha i z którym będzie miała dziecko. Konflikt zapowiada się tęgo, można rzec, że aż po samiutkie szczyty Tatr, ale nie wiedzieć czemu, po obiecującym I akcie, reżyser zarzuca ten wątek i rozwija wątek kuszenia przez niemieckiego pseudonaukowca Wolframa von Kamitza Andrzeja Zawrata w stronę wyssanej z palca teorii o etnicznym pokrewieństwie polskich górali z Niemcami. Młody Andrzej daje się skusić i zostaje wykreowany przez Niemców na przywódcę wymyślonego Goralenvolk.

W ten sposób dobrze zapowiadająca się opowieść szybko zaczyna rwać się. Twórcy porzucają wątek nieszczęśliwej miłości, nie idą chociażby w stronę kina zemsty, melodramatu czy też opowieści o mrocznym fatum, tylko w stronę kina historycznego. Tyle że jak podkreślają naukowcy (nawiązuję do artykułu Macieja Korkucia w tygodniku Do rzeczy), reżyser popełnia przy tym wiele błędów. Z młodego górala czyni przywódcę kolaborantów, gdy tymczasem był nim doświadczony przedwojenny polityk Wacław Krzeptowski. Inne elementy ahistoryczne to wymyślony operetkowy góralski mundur SS oraz przeszacowana liczba młodych górali, którzy wstąpili do SS (w rzeczywistości była ich garstka). Na tym lista zarzutów nie kończy się. Główny polega na tym, że Marcin Koszałka nie pokazuje polskości zdecydowanej większości górali, czyni natomiast sugestię, jakoby kolaboranci odgrywali wielką rolę w podhalańskiej społeczności. A tak nie było.

Prawo do zdrady

Dlaczego reżyser przeładował swój film nieścisłościami? Wszystko wskazuje na to, że kierował się pewnym zamysłem, o którym mało kto pisze: chciał pokazać małą góralską społeczność, etnicznych outsiderów pośród polskiej większości, którzy poszli na kolaborację w obawie o swoje przetrwanie. Reżyser zdaje się twierdzić, że górale jako grupa mniejszościowa mieli zupełnie prawo do zdrady, bo inaczej przepadliby w odmętach historii. Owszem, popełnili błąd, ale błąd wybaczalny, bo nie wobec swojego losu. Na rzecz tej interpretacji świadczą medialne wypowiedzi reżysera, że potraktował on swoich bohaterów z szacunkiem. I trzeba mu przyznać rację – tak jak subiektywnie zrozumiał sytuację górali, tak ją subiektywnie opisał.

Kuszenie młodego górala

Z Białej odwagi wyłania się o wiele więcej paradoksów. Nie wiem, czy taki był cel artysty, ale kuszenie młodego górala przez niemieckiego pseudonaukowca, przedstawiciela wyższej germańskiej rasy, świetnie wpisuje się we współczesny kontekst. Wielu nie tylko młodych Polaków wydaje się być dziś uwiedzionych zachodnim stylem myślenia, nie znajdują oni niczego dobrego i wartościowego w polskości, jak Jędrek Zawrat, dlatego swoje kompleksy i poczucie niższości leczą w obcych objęciach. Wystarczy jeno posłuchać niektórych polskich polityków średniego pokolenia, by przekonać się o słuszności tej obserwacji.

Niesamowite zdjęcia

W „Białej odwadze” bardzo dobre są zdjęcia wspinaczek górskich. Fot. Materiały dystrybutora/ Adam Golec

Film Marcina Koszałki należy potraktować jako bardzo interesującą artystyczną dywagację na temat kolaboracji części polskich górali, tym bardziej artystyczną, że z niesamowitymi ekspresjonistycznymi zdjęciami Marcina Koszałki, szczególnie w partiach górskich, ale tylko dywagację. Zdolny twórca wrzucił do swojej kwaśnicy sporo gwary góralskiej, śpiewów i tańców, znanych filmowych i literackich klisz: naiwnej młodości, modernistycznej zmysłowości, uwiedzenia przez nowoczesne teorie, romantycznego zapatrzenia w góry, ale zapomniał o wieprzowych, soczystych żeberkach, by nadać wywarowi zdecydowany, męski smak.

Ta kwaśnica nawet smakowałaby, gdyby narracja Koszałki była bardziej spójna pod względem dramaturgicznym. A taka nie jest. Blado wypadają postaci kobiece oraz wątek patrioty Maćka Zawrata (wątek Jędrka też nie jest najlepszy, bo zagrana przez Filipa Pławiaka postać jest jednowymiarowa, nie dokonuje ona dramatycznych wyborów). Nie wiadomo, po co do tej zupy reżyser wrzucił wątek krakowskiej bohemy. Nie wiadomo też, jakie dramaturgiczne korzyści odnosi z najbardziej malowniczego wątku taternictwa, skoro nie decyduje on bezpośrednio o postępie akcji. Kwaśnica Marcina Koszałki jest gęsta od wielu pomysłów, ale w sumie słabo pachnie i smakuje kinem wytrawnym pod względem dramaturgicznym i treściowym.

Ocena: 3,5/6

Biała odwaga, Polska 2024, dramat (116 min), reż. Marcin Koszałka, scen.: Łukasz M. Maciejewski i Marcin Koszałka, zdjęcia Marcin Koszałka, w rolach głównych: Filip Pławiak, Julian Świeżewski i Jakub Gierszał, dystr. kinowa Monolith, premiera w kinach: 8 marca 2024.

Podpis zdjęcia na górze: Główny bohater w wymyślonym operetkowym góralskim mundurze SS. Fot. Materiały dystrybutora/Adam Golec

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.