Fałszywy śpiew „Kosa” Pawła Maślony

Kos” Pawła Maślony denerwuje dramaturgicznym chaosem, jednostronną tezą o złym położeniu chłopów w dawnej Polsce, mało wyrafinowanym sadyzmem i pozowaniem reżysera na nadwiślańskiego Quentina Tarantino. Bronią się jedynie zdjęcia Piotra Sobocińskiego jr. (choć ujęcie wprowadzające jest banalne) i pomysłowe operowanie światłem w nocy.

Po serii książek z nurtu chłopskiej historii Polski przychodzi film odwołujący się do tez stawianych przez ich autorów. Sprowadzają się one do tyleż nośnych, co uproszczonych haseł. Historię Polski należy opowiedzieć od nowa, gdyż do tej pory była zawłaszczona przez klasę dominującą, czyli szlachtę. Chłopi byli nie tylko milczącą większością w naszym kraju, ale mieli tak przerąbane z powodu rzekomo niewolniczej pańszczyzny, że należy przyrównywać ich los do położenia czarnych niewolników w Stanach Zjednoczonych. Na koniec obwieszcza się, że rola szlachty w historii Rzeczypospolitej została przereklamowana, dlatego należy poddać ją druzgocącej rewizji.

Wypis z popularnych książek

Kos nie jest zatem dziełem samodzielnym, tylko wypisem z książek typu Ludowa historia Polski Adama Leszczyńskiego i Chamstwo Kacpra Pobłockiego. Film płynie wytyczonym przez tych autorów krętym korytem. Świadczy o tym przede wszystkim wątek szlacheckiego bękarta Ignaca (nieudana, histeryczna rola przereklamowanego Bartosza Bieleni) oraz epatowanie pańskim sadyzmem wymierzonym w poddanych. Tytułowa postać Kosa, czyli Tadeusza Kościuszki, który wraca do kraju ze swoim czarnoskórym przybocznym, byłym niewolnikiem Domingo, aby stanąć na czele insurekcji przeciw Rosjanom, jest jedynie dodatkiem do tej wyraźnie poprutej i dziurawej fabularnie opowieści.

Mamy przykład kina przemądrzalskiego u swej genezy i denerwującego w ostatecznym kształcie. Opowieść się rwie, brakuje jej scenariuszowej konsekwencji i logiki. Nie wiadomo, co jest głównym, a co pobocznymi wątkami. Maślona zamiast dostarczyć widzowi przyjemności z oglądania ciekawej historii, drażni go obrazami nieuzasadnionego sadyzmu i karykaturami szlachciurów. Widać, że Paweł Maślona odrobił lekcję z kina prowokującego i burzącego nawyki odbiorcze i estetyczne, czyli kina Smarzowskiego, Tarantino, duńskich „dogmatyków” i innych modnych autorów, ale nie odrobił lekcji z umiejętności dozowania emocji, napięcia, suspensu i zaskakujących zwrotów akcji, a przede wszystkim lekcji z tarantinowskiego poczucia humoru.

Odrobił też lekcję z budowanie ideologicznego przekazu (na końcu wszyscy wykluczeni chłopi, a nawet zaplątana między nimi kobieta pocztylion (sic!), przystępują do wojska Kościuszki), ale nie odrobił lekcji z samodzielnego myślenia. Miast dopracować kluczową i jakby nie było klasyczną już zbiorową scenę w dworku Pułkownikowej, polegającą na grze kto jest kim i kto się pierwszy zdemaskuje przed swoim wrogiem, wolał podlać historię pokaźną dawką ideologii woke i cancel culture. Reżyser buduje następującą puentę: pańszczyźniani chłopi, kobiety i towarzyszący im czarnoskóry mężczyzna jak proletariusze budzą się do nowego życia i zmiany świata, a unieważnieni zostają ich szlacheccy ciemiężyciele.

Pretensjonalna podróbka Django

Nie akceptuję Kosa wreszcie z tego powodu, że dostrzegam w nim wiele nadużyć. Pierwsze polega na zmarnowaniu kredytu zaufania kinomanów, którzy słysząc wszędzie o „dziele”, jakim rzekomo ma być Kos, otrzymują pretensjonalną i ciężkawą podróbkę Django Tarantino. Widzę też nadużycie dokonane na emocjach publiczności – ten film po prostu nuży swoją sztuczną potwornością i narracyjną nieporadnością. Jest jeszcze nadużycie dokonane na naszej historii. Po pierwsze, nie da się wymazać z dziejów Rzeczpospolitej stanu szlacheckiego. Miał on wiele wad, nawet tych, o jakich opowiada z groteskowym wykoślawieniem Maślona, ale też miał wiele zalet, np. republikańskie umiłowanie wolności. Wielu przedstawicieli stanu szlacheckiego walczyło o niepodległość Polski, było rewolucjonistami, rozwijało naszą kulturę, sztukę i edukację. O tym niestety milczy Maślona, podobnie jak o tym, że to polscy chłopi naśladowali szlachtę, a nie odwrotnie. Reżyser milczy i o tym, że zaborcy mieli świadomość patriotyzmu i ekonomicznej niezależności polskiej szlachty, dlatego różnymi sposobami robili wszystko, by skłócić dwa stany. Powiodło im się to, gdyż w I połowie XIX wieku chłopi nie przyznawali się już do „Polaków”, czyli szlachciców.

Ma być rewizjonistycznie

Wybiegnę jeszcze raz poza filmową rzeczywistość. Dzisiejsi potomkowie chłopów nie potrzebują adwokatów w osobach Maślony i scenarzysty Michała A. Kosińskiego, gdyż świetnie sobie radzą w III RP, są gospodarni i zaradni i nigdy by nie wykształcili w sobie takich cech, gdyby ich przodkowie, jak chcą tego twórcy filmu, żyli całe wieki w niewoli. To reżyser i scenarzysta są niewolnikami filmowego rewizjonizmu. Postuluje go w jednym ze swoich felietonów na łamach Kina (8/2023) Bartosz Żurawiecki. Niezważając na fakty historyczne wytyka on klasycznemu dramatowi Wszyscy ludzie prezydenta męską perspektywę. Oburza go, że w filmie Alana J. Pakuli występują tylko mężczyźni i nawołuje do kręcenia filmów rewidujących przeszłość pod kątem różnorodności i uwzględniania praw wszelkich mniejszości. Nie chodzi więc ani o sztukę, ani o rozrywkę, ani o prawdopodobieństwo i prawdę, ale wyłącznie o propagandę.

Ocena: 2/6

Kos, Polska 2023, gatunek niedefiniowalny (119 min), reż. Paweł Maślona, scenarzysta Michał A. Zieliński, w rolach głównych występują: Bartosz Bielenia, Robert Więckiewicz, Jacek Braciak i Jamson Mitchell, dystr. TVP Dystrybucja Kinowa, premiera w kinach: 26 stycznia 2024.

Zdjęcie na górze:  kadr filmowy. Fot. materiały prasowe

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.