25 lat temu na ekrany amerykańskich kin wszedł jeden z najbardziej okrutnych hollywoodzkich filmów – Urodzeni mordercy Olivera Stone’a. Lewicowy reżyser w nowatorski sposób połączył w nim seksualną energię z instynktem zabijania.
Wyprodukowany przez giganta Worner Bros obraz był hitem finansowym, ale na głowę Stone’a spadł grad krytyki za estetyzację i zamienianie okrucieństwa w spektakl. Para przemierzających Amerykę młodych zabójców Mickey i Mallory została pokazana w stylu młodzieżowych idoli: jako romantyczni, wysportowani i seksowni małżonkowie, nieuznający żadnych ograniczeń i zakazów, którzy, gdyby nie weszli na szlak masowej zbrodni, mogliby jako modele występować w reklamach wielu znanych marek.
Stone bronił się przed zarzutami siania zgorszenia. Do dziś twierdzi, że zrealizował satyryczny film, by skompromitować hipokryzję mediów, głównie telewizji, za zamienianie przemocy w fetyszystyczny towar. Niczym prorok miał wyprzedzić swój czas, przewidzieć, że seryjni mordercy i transmisje na żywo z pościgów za nimi będą telewizyjnymi przebojami, jak to miało nastąpić wnet w przypadku O.J. Simpsona.
W oczach krytyków film Stone’a wykreował modę na bezsensowną zbrodnię. Jako koronny argument przytaczają historię dwójki nastolatków, Bena Darrasa i Sarahy Edmondson, którzy pod wpływem LSD i filmu Stone’a zamordowali 7 marca 1995 roku kierownika fabryki bawełny Williama Savage’a w stanie Missisipi. Savage był przyjacielem autora bestsellerów, Johna Grishama, który publicznie oskarżył Olivera Stone’a o nieodpowiedzialność przy tworzeniu filmu, apelując, by postawić go przed sądem. Istotnie, taki proces wytoczono firmie Time Warner i reżyserowi, ale przed wyrokiem skazującym uratowała pozwanych pierwsza poprawka do konstytucji. Przypadków niezdrowej fascynacji Urodzonymi mordercami było zdecydowanie więcej.
Ale Oliver Stone nie byłby sobą, gdyby w swoim filmie nie zaatakował konserwatywnej Ameryki. Ten przekaz jest mniej widoczny, co nie oznacza, że go nie ma. Reżyser pokazuje rodziców głównej bohaterki jako prymitywnych białych prostaków, karykaturalne ostrze wymierza też w policjanta ścigającego dwójkę zabójców oraz dyrektora więzienia i reportera telewizyjnego. W strumieniu obrazów pojawia się twarz Nixona skojarzona z twarzą Draculi. Mickey używa pseudo religijnych argumentów, by uzasadnić „czystość” swojego psychopatycznego postępowania. Są też czytelne aluzje do westernów reprezentujących tradycyjną wizję Ameryki.
Jedynym pozytywnym bohaterem tej bandyckiej odysei jest Indianin rozpoznający w dwójce zabójców demony. Dowartościowanie reprezentanta egzotycznej kultury w kontekście zepsutej białych Amerykanów to częsty motyw w twórczości Stone’a. W intencji lewicowo-liberalnego twórcy dwójka antybohaterów jest mordercami bardziej naturalizowanymi przez kulturę białej Ameryki, niż, jak to głosi tytuł, urodzonymi do zbrodni. Utożsamianie opresji i przemocy z prawicą jest jednym z dogmatów światowej lewicy.
Za aktualnością filmu Stone’a przemawiają wyniki kinowych box office’ów. Na szczycie polskiego, ale nie tylko, stoi obecnie okrutny Joker, potwierdzając masową ekscytację ekranową przemocą. Problem przemocy w amerykańskim kinie poruszał ostatnio Tarantino w filmie o bandzie Mansona Pewnego razu w… Hollywood. Scenariusz Urodzonych… powstał w oparciu o jego opowiadanie, ale twórca Pult Fiction zdystansował się do efektu końcowego z powodu autorskich przeróbek Stone’a.
* * *
W cyklu „W analogu i cyfrze” wracam do filmów zrealizowanych przed nastaniem ery cyfrowej. Konfrontuję je z dzisiejszymi naszymi oczekiwaniami, sprawdzam, czy cienie utrwalone na światłoczułej taśmie mają nam jeszcze coś interesującego do powiedzenia.
Drogi Czytelniku, jeśli smakują Ci moje teksty, postaw mi symboliczną kawę (kliknij w grafikę):