Refleksja francuskiej reżyserki na temat zakazanej miłości w surowym bretońskim krajobrazie. Ascezę filmowych środków wyrazu rzadko ożywiają erotyczne sceny.
Céline Sciamma jest znaną we Francji reżyserką odważnych filmów o dojrzewaniu współczesnej młodzieży. Historyczny dramat Portret kobiety w ogniu to nowy rozdział w jej twórczości. Z filmem tym po raz pierwszy gościła w konkursie tegorocznego festiwalu w Cannes, gdzie zdobyła Złotą Palmę za scenariusz. Ale historyczny kostium stwarza reżyserce tylko pretekst do opowiedzenia nowoczesnej historii: o emancypacji kobiet, ich prawie do zakazanych zajęć, własnego ciała i różnych form miłości. Jeśli jednak uważniej przyjrzeć się elementom tej historii, można dostrzec, że nie wszystkie pracują na rzecz progresywnego przesłania. Pojawiają się oznaki zakłócające śmiały pochód nowoczesnej myśli.
Druga połowa XVIII w., surowa, katolicka Bretania. Młoda malarka Marianne przybywa na jedną z wysp, by namalować portret młodej szlachcianki Héloïse. Kobieta dopiero co wyszła z klasztoru, matka zaplanowała jej zamążpójście za mediolańczyka. Portret ma zaprezentować Héloïse od jak najlepszej strony. Tyle że ona nie chce wychodzić za mąż i nie godzi się pozować. Malarka maluje ją po kryjomu. Uważnie obserwuje i przenosi na płótno jej kształty.
Jak w wielu filmach o malarstwie (m.in. Dziewczynie z perłą Petera Webbera) sztuka przeplata się z życiem, ściga się o panowanie nad ludzkimi sercami. Co jest silniejsze: rzeczywistość, czy jej artystyczna reprezentacja, jak na siebie wpływają te dziedziny? Czy trwalsza jest miłość, czy też opiewające ją dzieła sztuki?
Pierwszy portret autorstwa Marianne nie przypada do gustu modelce. Za wiele w nim smutku. Malarka przystępuje do pracy nad drugim. Będzie o wiele lepszy, gdyż ruchami jej pędzla kieruje gorące uczucie względem Héloïse. Artystka zakochuje się w modelce tak jak Basil Hallward w Dorianie Gray’u w głośnej powieści Oscara Wilde’a.
W domostwie na dzikiej wyspie nie ma w ogóle mężczyzn, kobiety zamieniają go w swoją świątynię. Usługuje im tylko młoda służąca. To drugi ważny wątek. Marianne i Héloïse pomagają prostej dziewczynie usunąć niechcianą ciążę, ale otoczenie, w jakim dochodzi do zabiegu, przemawia przeciw aborcji. Służąca leży na łóżku w domu znachorki, wokół niej bawią się rozkosznie dzieci. Ich niewinna radość stoi w sprzeczności z zabiegiem, tworzy wymowny kontrapunkt. Życie jest piękniejsze od śmierci.
Historia zmierza do niejednoznacznego zakończenia. Przyjaźń dwóch młodych kobiet trwa krótko, szczęście zamienia się w gorycz rozstania. Reżyserka zdaje się twierdzić, ze homo erotyczna miłość z natury jest nietrwała, krótsza niż najbardziej ulotne chwile. Chyba coś wie na ten temat, bo do roli Héloïse zaangażowała swoją byłą partnerkę Adèle Haenel.
Jak ogląda się ten film o miłości i sztuce? Kadry są statyczne, wypełnione pustką dużych wnętrz i przestrzeni, powolne ruchy kamery podkreślają leniwie płynący czas. Dominuje cisza wypełniona naturalnymi dźwiękami i licznymi dialogami. Film skłania do skupienia się nad każdym elementem, do odkrywania znaków jak na obrazie. Finał jest utrzymany w odmiennej, dynamicznej tonacji. W tym miejscu mogłaby się zacząć całkiem nowa historia. Ale czyż na pewno? Czy Marianne, z perspektywy której opowiedziany jest Portret… , nie wraca do punktu wyjścia?
Ocena: 4/6
Portret kobiety w ogniu (Portrait de la jeune fille en feu), Francja (2019), dramat historyczny (120 min), scen. i reż. Céline Sciamma, w rolach głównych: Noémie Merlant i Adèle Haenel, dystr. Gutek Film, w kinach od 18 października 2019.
Drogi Czytelniku, jeśli smakują Ci moje teksty, postaw mi symboliczną kawę (kliknij w grafikę):