Martin Scorsese składa hołd kinu gangsterskiemu [Recenzja „Irlandczyka”]

Epicki rozmach, uwrażliwienie na każdy detal i słowo, brak przepychu zbrodni, mistrzowskie aktorskie kreacje – oto najważniejsze cechy dramatu Irlandczyk nakręconego przez geniusza z Nowego Jorku, czyli Martina Scorsese.

Liczba udanych adaptacji dzieł literackich w twórczości  Martina Scorsese jasno pokazuje, że reżyser nigdy nie przejawiał kompleksu niższości wobec o wiele szacowniejszej wobec kina sztuki słowa pisanego. Scorsese czyta dużo i wnikliwie; powieść Ostatnie kuszenie Chrystusa Kazantzakisa tak go poruszyła, że sfilmował ją dopiero po kilkuletniej lekturze. Milczenie, Wiek niewinności, Wściekły byk, Kolor pieniędzy to chyba najlepsze oprócz  wspomnianego Ostatniego kuszenia… przykłady zmagań reżysera z literackim tworzywem, polegających na znajdywaniu odpowiedniego, oryginalnego języka w celu dotarcia do jądra tekstu, jednocześnie podkreślającego samoistność sztuki filmowej.

Ale literacka przygoda reżysera trąci paradoksem. Scorsese zaczynał przecież swoją karierę w latach 70., kiedy to filmowcy odchodzili od sztywnych hollywoodzkich kanonów na rzecz kina autorskiego, mniej spektakularnego i sztucznego, a dokumentującego życie ulicy i zwykłych Amerykanów, kina odnawiającego swój język pod presją rosnącej potęgi telewizji i zmian kulturowych, jakie dokonywały się w Ameryce po 1968 roku. Tak więc „duch czasu” wcale nie musiał zaprowadzić Scorsese do literackich adaptacji. I faktycznie, najważniejsze fabuły z pierwszego okresu twórczości nowojorczyka, czyli Kto puka do moich drzwi, Ulice nędzy, Alicja już tu nie mieszka, Taksówkarz powstały na podstawie oryginalnych własnych albo cudzych scenariuszy.

Gangster wyznaje grzechy

Listę lektur nowojorskiego mistrza uzupełnia The Irishman na podstawie dokumentarnej powieści byłego prokuratora Charlesa Brandta Słyszałem, że malujesz domy o Franku Sheeranie, zabójcy legendarnego przywódcy związkowego Jimmy’ego Hoffy.  Przebywający w domu starców Sheeran wyznał pisarzowi, że to on – co pozostawało wiele lat wielką zagadką amerykańskiej polityki – zastrzelił swojego przyjaciela i mentora. Podczas przeprowadzonych w ciągu pięciu lat rozmów panowie się zaprzyjaźnili, pomogły im w tym wspólne irlandzkie korzenie oraz katolickie wychowanie. Pisarz rejestrował rozmowy, trafiły one do FBI i umożliwiły wyjaśnienie powiązań w trójkącie: związki zawodowe, mafia, politycy. Brandt twierdzi, że Sheeran, który miał na sumieniu 25 morderstw wykonanych na zlecenie mafijnych bossów, przed śmiercią pogodził się z Bogiem, torturowany przez wyrzuty sumienia wyznał księdzu swoje winy. Pisarz towarzyszył byłemu gangsterowi w jego ostatniej drodze: podczas pogrzebu w 2003 roku niósł trumnę z ciałem Sheerana. 

Literacka struktura

Nad pracami przy scenariuszu filmu czuwał pisarz. Jego udział widać po charakterze produkcji obfitującej w wiele obyczajowych i psychologicznych szczegółów, które w innym przypadku na pewno wypadłyby ze scenariusza. Irlandczyk ma też często stosowaną przez Scorsese literacką strukturę narracji prowadzonej w pierwszej osobie (jak w Casino) z mocno wybitym opowiadaczem -bohaterem. Tutaj jest nim Frank Sheeran, przy czym jego pozycja jako narratora wszechwiedzącego często degraduje się do roli nieświadomego uczestnika zdarzeń.

 Zagrany fenomenalnie przez Roberta De Niro główny bohater opowiada o kolejnych rozdziałach swojego życia, od pracy szofera, drobnego aferzysty pracującego dla włoskiej mafii, awansu na głównego zabójcę mafii, ochroniarza i przyjaciela Hoffy, aż wreszcie uczestnika operacji usunięcia związkowca. Relacja Sheerana jest drobiazgowa, obejmuje wiele lat i wydarzeń z udziałem całej galerii postaci. Jeden z najciekawszych wątków odsłania kulisy zamachu na prezydenta Kennedy’ego. Wg autora powieści, za śmiercią prezydenta stała mafia i jeszcze ktoś wyżej. Kennedy miał wygrać wybory prezydenckie dzięki poparciu związkowców, ale po objęciu urzędu zerwał związki łączące go ze związkowcami i światem przestępczym. Powołany na stanowisko prokuratora generalnego brat Kennedy’ego ścigał mafię, co skończyło się zamachem w Dallas. W tle była nieudana amerykańska interwencja w Zatoce Świń na komunistyczną Kubę.

Bez apoteozy zbrodni

Zaangażowanie Roberta de Niro, Joego Pesci i Al Pacino do głównych ról można traktować jako hołd złożony wielkiemu kinu gangsterskiemu. Gwiazdorzy mają w dorobku legendarne role gangsterów nie tylko w filmach Martina Scorsese. Z tym że reżyser nie pozwala sobie na apoteozę zbrodni; budując swoisty pomnik jednemu z najstarszych gatunków filmowych, unika operowych tonów i patosu. Niektórzy mogą mu mieć za złe, że nie zainscenizował ani jednej spektakularnej sceny w rodzaju symfonicznej śmierci tytułowego bohatera w Życiu Carlita De Palmy. Ale wg mnie „mały realizm” Irlandczyka jest jego atutem. Z jednej strony Scorsese wyraża nostalgię za starą Ameryką z pełnokrwistymi mężczyznami typu hitman, mafiosami ze swoistym kodeksem honorowym i rytuałami męskiej przyjaźni, jednocześnie pokazuje, że większość z nich zginęła od kul rywali albo trafiła do więzień. Dlatego nie wywyższa ich, czyni jedynie ambitnymi, ale w gruncie rzeczy przyziemnymi graczami.

Historia podporządkowana jest kilku namiętnościom: władzy, wpływom i pieniądzom. Ale już nie seksu. Scorsese unika tego tematu. Jego bohaterowie są prawie że przykładnymi mężami i ojcami  (Sheeran  angażując się w działania mafii chce po prostu zapewnić godny byt rodzinie), prawie że, bo przecież główny bohater ma krew na rękach, z czym nie może pogodzić się jedna z jego córek. Honor rodziny mafijnej i własnej stoi na szczycie kodeksu postępowania mężczyzn.

Pokolenie lat 70.

Martin Scorsese oddaje także hołd wielkiemu  amerykańskiemu kinu lat 70. Rozwlekłość jego filmu przywodzi na myśl Łowcę jeleni Michaele’a Cimino, a przede wszystkim Ojca chrzestnego Coppoli; naznaczona jakimś pesymistycznym piętnem drobiazgowa i powolna rekonstrukcja zdarzeń ma coś z Rozmowy Coppoli, zaś gęste dialogi odsłaniające zakamarki polityki rodzą skojarzenia z Wszystkimi ludźmi prezydenta Alana J. Pakuli. Scorsese kręcąc swój dramat na pewno myślał o tym pokoleniu amerykańskich twórców.

Powstał film wielowymiarowy i bardzo ambitny, ale mimo wszystko niedoskonały. Błędem było zaangażowanie, co tu ukrywać, podstarzałych już panów, by odgrywali swoje postaci z lat 50. Niestety, misterna charakteryzacja nie ukryła ich prawdziwego wieku, nie mówiąc o widocznym braku sprężystości ruchów. Dla osób słabo orientujących się w meandrach amerykańskiej polityki film może być miejscami nużący. Rozczarowuje też marginalne potraktowanie kobiecych postaci, choć prawdę mówiąc ciekawe kobiety nigdy nie należały do tradycji kina gangsterskiego.

Realistyczna drobiazgowość Irlandczyka wynika z amerykańskiej ambicji zmierzenia się ze swoją krótką historią. U źródeł pewnego monumentalizmu tego dramatu stoi obsesja zamienienia czasu przeszłego w wielkie „tu i teraz”, co nie zawsze musi być zrozumiałe w Europie, posiadającej o wiele dłuższą i bogatszą historię. Dlatego przed 3,5 – godzinnym seansem warto może nie wyposażyć się w popcorn, ale na pewno wypocząć, by docenić jakość pracy reżysera, wczuć się w owo epickie „tu i teraz”.

Ocena: 4,5/6

Irlandczyk (The Irishman), USA (2019), dramat biograficzny (3 godz. 29 min), scen. Steven Zaillian, reż. Martin Scorsese, w rolach głównych: Robert De Niro, Al Pacino, Joe Pesci, w kinach od 22 listopada 2019.