Potrzebna, aczkolwiek nie do końca udana próba wykreowania pozytywnego polskiego bohatera.
Polskie kino po 1989 roku ma większy problem z kreowaniem pozytywnych bohaterów niż kino peerelowskie. Owszem, sympatyczne postaci można znaleźć w serialach (np. Ojciec Mateusz), ale trudno je porównywać do pełnokrwistych, kinowych bohaterów, z którymi w myśl zasad kina gatunków widz powinien się identyfikować, podziwiać, a nawet naśladować. Ulegać ich ekranowej magii.
Wiele by mówić o przyczynach tego zjawiska. Na pewno nie sprzyja temu nasza skomplikowana historia, to, że Polacy nie do końca się lubią, a także napływająca z Zachodu moda na poddawanie społecznej rzeczywistości surowemu osądowi. Coraz częściej w rękach naszych filmowców kamera zamienia się w szkło powiększające służące do przyglądania się urojonym czy też realnym narodowym wadom. Dlatego nie dziwi, że jeśli pojawiają się na dużym ekranie jacyś pozytywni bohaterowie, to najczęściej pochodzą oni z lamusa naszej historii, jak płk Kukliński i Jan Nowak-Jeziorański w filmach Pasikowskiego. Oczywiście tych przykładów można znaleźć więcej, co i tak nie zmienia faktu, że opowiadanie o pozytywnych ludziach jest jakoś nie w modzie. Bo zawsze znajdzie się liberalny komentator, który postawi im zarzut, że realizują ukryte propagandowe cele.
Jak wielką sztuką jest opowiedzenie o szlachetności i męstwie, przekonał się ostatnio Maciej Barczewski. Jego dramat Mistrz o legendarnym pięściarzu Tadeuszu „Teddy’” Pietrzykowskim, który zdobył tytuł mistrza wszechwag niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, nie jest do końca udany, mimo że sam temat jest wręcz wymarzony dla utalentowanego rzemieślnika.
Tadeusz „Teddy’” Pietrzykowski urodził się w warszawskiej inteligenckiej rodzinie. Karierę bokserską rozpoczął jako gimnazjalista, trenując między innymi pod okiem słynnego Feliksa Stamma w warszawskiej Legii. Był wicemistrzem Polski i mistrzem Warszawy w wadze koguciej. W 1939 roku uczestniczył w obronie Warszawy. Gdy po klęsce wrześniowej próbował przedostać się do formowanego wojska polskiego we Francji, został schwytany i wraz z pierwszym transportem trafił do Auschwitz-Birkenau. Nosił numer 77. W obozie spotkał rotmistrza Pileckiego i brał udział w założonej przez niego konspiracyjnej organizacji, kilka razy zetknął się też z o. Kolbe.
Maciej Barczewski pomija wiele tych wątków, ale nie można mu z tego powodu czynić zarzutu, gdyż najwyraźniej postawił sobie za cel nakręcenie spójnego i niezbyt skomplikowanego filmu o odważnym mężczyźnie. Skupia się na obozowych walkach Teddy’ego z niemieckimi pięściarzami. Za zwycięstwa otrzymuje chleb, którym dzieli się z innymi więźniami, głównie z chłopcem, który stracił ojca.
Ale jak na kino głównego nurtu reżyser nie osiąga tej iście amerykańskiej czy też anglosaskiej płynności fabularnej i dramaturgicznej. Najsłabszy jest pierwszy akt. Widać, że reżyserowi, a zarazem scenarzyście zabrakło pomysłów na sugestywne wciągnięcie widzów w wir wydarzeń. Ekspozycja jest raczej blada, podobnie prezentacja głównego bohatera i zawiązanie głównych wątków. Akcja ożywia się dopiero po pierwszym punkcie zwrotnym, ale i tu czasem można odnieść wrażenie, że reżyser nie wie do końca, na czym skupić uwagę widzów, czy wyłącznie na losach głównego bohatera, czy też na rozbudowanym obozowym tle. Same walki są nawet ciekawie pokazane, choć oczywiście daleko im do inscenizacji walk we Wściekłym byku Scorsese czy też w Zapaśniku Aronofsky’ego. Brakuje też skupienia się na męskiej psychologii i dolewania oliwy do ognia, tak by widz wyszedł z kina mocno emocjonalnie poobijany.
Nie do końca jest też udany punkt kulminacyjny, za mało jest w nim zaskoczenia i napięcia. Ale w tym punkcie fabuły można znaleźć jeden fenomenalny przekaz: Polacy wtedy przegrywają, gdy dają się dzielić obcym, wykorzystywać przez nich jak niektórzy więźniowie w Auschwitz. Oczywiście zdaję sobie sprawę z apolityczności Mistrza, ale pewne współczesne skojarzenia automatycznie się nasuwają i choćby z tego względu warto wybrać się na ten dramat, a jeszcze dla pewnej sceny upodobnionej do ukrzyżowania Chrystusa.
Kręcąc nosem nie przestaję trzymać kciuki za polskich młodych reżyserów, takich właśnie jak Barczewski (Mistrz jest jego debiutem fabularnym), którzy odważnie wypływają na filmowy przestwór oceanu.
Ocena: 3,5/6
Mistrz, Polska 2021, dramat (91 min), scen. i reż. Maciej Barczewski, w rolach głównych: Piotr Głowacki i Grzegorz Małecki, premiera w kinach: 27 sierpnia 2021.
Drogi Czytelniku, jeśli smakują Ci moje teksty, możesz postawić mi symboliczną kawę. DZIĘKUJĘ. (Kliknij w grafikę).: