Szyk przestawny w „Małych kobietkach” [Recenzja]

Greta Gerwig prezentuje w ekranizacji XIX-wiecznej powieści Louisy May Alcott Małe kobietki przywiązanie do literackiego oryginału. Ale nie niewolnicze. Zaburza chronologię zdarzeń, wlewa w oryginał wiele elementów typowych dla dzisiejszego odczuwania świata.

Urodzona w zubożałej rodzinie czołowa amerykańska XIX-wieczna pisarka Louis May Alcott (1832–1888) od dzieciństwa pisała opowiadania; literatura tworzyła schron dla jej wrażliwości i dawała możliwość ucieczki od trudności życiowych. Z braku pieniędzy musiała przerwać szkolną naukę, uczyła się w domu najpierw pod okiem postępowego ojca Amosa Bronsona Alcotta, także samouka, później jego wybitnych przyjaciół Henry’ego Davida Thoreau, Ralpha Waldo Emersona i Theodore’a Parkera. Wszyscy oni byli wyznawcami filozoficznego nurtu o nazwie transcendentalizm głoszącego podziw dla przewyższających człowieka sił natury oraz pochwałę ludzkiej niezależności, kreatywności i woli działania. Na początku transcendentalizm nosił piętno deizmu, potem „zaprzyjaźnił” się z chrześcijaństwem. 11-letnia Louisy spędziła nawet jakiś czas w utopijnej kolonii założonej przez transcendentalistów.

Bestseller

Przełomem w życiu ambitnej Lo było wydanie w 1868 powieści Małe kobietki. Lo publikująca wcześniej w pismach thrillery i romanse napisała wreszcie dojrzałą powieść, do której materiał zaczerpnęła z życia swojej rodziny nazwanej w książce March. Małe kobietki bardzo przypadły do gustu czytelnikom, przyniosły autorce popularność i niezależność finansową przełożoną na dwa kolejne tomy sagi o rodzinie March. Trudne doświadczenia z dzieciństwa sprawiły, że Louisy May Alcott nie założyła rodziny, przez życie płynęła jak samotny wioślarz wyprzedzając dzisiejsze feministki swoim zaangażowaniem na rzecz abolicjonizmu i praw wyborczych kobiet.

 Małe kobietki na trwałe weszły do kanonu amerykańskiej literatury, były wystawiane na Broadwayu i przenoszone na ekran począwszy od epoki kina niemego. Najgłośniejsza ekranizacja z udziałem Winony Ryder w roli Jo pochodzi z 1994 roku. Producentem filmu dla Columbii Pictures był Denise Di Novi, on też zainspirował bardzo utalentowaną aktorkę, scenarzystkę i niezależną reżyserkę Gretę Gerwig do wyreżyserowania nowej wersji dzieła Louisy May Alcott. Twórczyni doskonałej Lady Bird z 2017 roku odnalazła na kartach powieści ulubione przez siebie wątki relacji córki i matki, wybijania się przez młode  kobiety na niezależność, walki o samorealizację.

Kadr z filmu Małe kobietki. Fot. materiały prasowe (2)

Czas odnaleziony

W filmie Grety Gerwig łatwo można znaleźć tę samą pozytywną energię, jaką emanowała produkcja z 1994 roku. Skromne domostwo  Orchard House rodziny March podobnie jak Mickiewiczowskie Soplicowo stoi na solidnych rodzinnych  fundamentach: wypełniają je miłość i dobre emocje. Trzy siostry są utalentowane artystycznie: muzycznie, malarsko i literacko. Czwarta, najstarsza, jest najbardziej racjonalna i jako pierwsza wychodzi z mąż. Jo i Beth kochają się w tym samym młodzieńcu o imieniu Lourie; obie  rywalizują, która z nich pojedzie z bogatą ciotką do Europy. Najmłodsza, najcichsza, i jak się wydaje najszlachetniejszego charakteru, umiera przedwcześnie na szkarlatynę. Jej śmierć odciska się głębokim piętnem na życiu rodziny.

Klasycznie filmowane wnętrza i przyjaźnie pokazywana przyroda, bardzo staranna scenografia i takaż sama charakteryzacja oraz stylizowana ilustracja muzyczna oddają przywiązanie Grety Gerwig do literackiego oryginału. Przeszłość nie jest dla niej ramotą, ale skarbnicą ważnych treści i idei. Postawa reżyserki wynika z szacunku, jakim Anglosasi darzą swoją tradycję. W latach 80. i 90. ub. wieku zarówno Amerykanie, jak i Anglicy wyprodukowali, oprócz wspomnianych już Małych kobietek, kilka bardzo ciekawych ekranizacji, takich, jak Rozważna i romantyczna Anga Lee wg prozy Jane Austen oraz Pokój z widokiem i Powrót do Howards End Jamesa Ivory’ego wg prozy Forstera. Filmy te umiejscawiały złoty czas kultury anglosaskiej w wiekach XVIII i XIX i głosiły, na przekór rewolucji przemysłowej, pochwałę prostoty życia w kontakcie z naturą, szukania za wszelką cenę harmonii i spełnienia w życiu osobistym i towarzyskim. Mimo wielu melodramatycznych elementów tworzyły cudowny miraż czasu odnalezionego i spełnionego.

Szyk przestawny zdarzeń

Ale rzecz jasna Greta Gerwig, podobnie jak jej główna bohaterka, czyli Jo, ekranowe wcielenie Louisy May Alcott, nie przywiązuje się niewolniczo do XIX-wiecznego tekstu. Skoro jej bohaterka zmagała się z prawem do wolności, tak i ona po swojemu opowiada historię sióstr March. Chronologia zdarzeń jest zaburzona. Reżyserka (a zarazem scenarzystka) zamienia linearny tok opowiadania na rwany, wypełniony drobnymi i wpływającymi na siebie epizodami. W ten sposób osiąga twórcze napięcie między postaciami i zdarzeniami, pokazuje, jak życie Marchów pulsuje emocjami, licznymi pomniejszymi i większymi konfliktami. Taka a nie inna konstrukcja wymaga skupienia, chwila nieuwagi może sprawić zgubienie się w licznych czasowo-przestrzennych przeskokach.

Najlepszą kreację tworzy delikatna blondynka Saoirse Ronan górująca aktorsko nad partnerkami. Jej ekstrawertyczny styl gry odbiega od kreacji wyciszonej Winony Ryder w ekranizacji sprzed kilkudziesięciu lat, nadaje opowieści żywy rytm. Jeszcze innym elementem nowoczesnego filmowego myślenia Grety Gerwig jest nowofalowy zabieg mówienia przez Lo i jej przyjaciela Friedricha Bhaera wprost do kamery. To taki pocałunek złożony na policzku narracji pozorującej tylko główny hollywoodzki styl.

Bez Boga

Zogniskowana wokół literackich ambicji fabuła głosi pochwałę życiowej aktywności wbrew przeciwnościom losu, jednocześnie ludzkiego braterstwa i rezygnowania z egoizmu na rzecz współdziałania i pomagania słabszym. Miłość z rozsądku, dla pieniędzy, do czego były podówczas zmuszane młode kobiety, została przeciwstawiona romantycznemu porozumieniu serc i dusz. Największą ozdobą człowieka są duchowe, a nie fizyczne przymioty.

Tej szlachetnej stronie towarzyszy jednak odejście reżyserki od chrześcijańskich elementów obecnych w poprzedniej ekranizacji i, rzecz jasna, w samej powieści. George Orwell tak pisał w jednym ze swoich esejów o bohaterach amerykańskich powieści z połowy XIX w stylu Dzieci Heleny i Małych kobietek (cytat ze zbioru Kilka myśli o ropusze zwyczajnej oraz inne nieznane szkice, opowiadania i eseje, Warszawa 2011):

„Cechuje ich coś, co chyba najtrafniej oddają takie słowa, jak zacność czy prawy charakter i czego podłożem jest częściowo ich wrodzona wręcz pobożność. Jest zrozumiałe samo przez się, że w niedzielę rano każdy idzie do kościoła, że przed posiłkami i przed snem odmawia się modlitwę; by zabawić dzieci, opowiada im się historyjki rodem z Biblii, a jeśli poproszą, żeby im coś zaśpiewać, to zapewne będzie to psalm Glory, glory Hallelujah.”

Tymczasem o chrześcijańskim charakterze celebrowanego w Orchard House Bożego Narodzenia mówią jedynie słowa „Merry Christmas”, inne odwołania w postaci modlitw, błogosławieństw i słowa „Bóg” zostały pominięte. W ten sposób reżyserka  pozbawiła swoje postaci duchowego powietrza, jakim oddychały w XIX wieku. Te puste miejsca po chrześcijaństwie wiele mówią o tendencjach panujących w amerykańskim przemyśle filmowym. Czy ponowoczesność jest w stanie wypełnić tę lukę?

Ocena: 4,5/6

Małe kobietki (Little Women), USA 2019, komediodramat (132 min), reż. i scen. Greta Gerwig, w rolach głównych:  Saoirse Ronan, Emma Watson, Florence Pugh, Eliza Scanlen, Laura Dern, dystr. United International Pictures Sp z o.o., w kinach od 31 stycznia 2020.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.