Na komedię Jojo Rabbit warto pójść do kina dla udanych gagów. Film odpręża. Natomiast nie dostarcza żadnej cennej wiedzy na temat II wojny światowej, a nawet może ją wypaczać przy powszechnej historycznej indolencji.
Artystom przysługuje przywilej naśmiewania się z władców i przywódców politycznych. Z tego prawa skorzystał Charlie Chaplin w swojej komedii o Hitlerze Dyktator (1940). Podobnie uczynił Ernst Lubitsch reżyserując genialną czarną komedię o polskim podziemiu Być albo nie być (1942). Po 40 latach do pomysłu Lubitscha wrócił Alan Johnson nową wersją Być albo nie być z Melem Brooksem i Anne Bancroft w rolach głównych i z wariacko sparodiowanymi Hitlerem, gestapowcami oraz pozdrowieniami „heil”. Obie hollywoodzkie komedie nawet z sympatią traktowały Polskę i w jakimś stopniu odnosiły się do okupacyjnych realiów. Niemcy zostali przedstawieni w nich jak durnie.
Po raz trzeci po Być albo nie być sięgnął Quentin Tarantino kręcąc film o fikcyjnym amerykańskim komandzie skalpującym nazistów, czyli Bękarty wojny (2009). Tarantino zamienił obecny w Być albo nie być wątek teatralnej trupy odgrywającej spektakl dla Niemców w okupowanej Warszawie na specjalny seans filmowy w paryskim kinie. W wywołanym przez czarnoskórego kinooperatora pożarze ginie podziurawiony przez amerykańskie komando Hitler i jego świta. Spektakl piekielnego ognia wyreżyserowała kierowniczka kina, Żydówka, mówiąc, że takie jest „oblicze żydowskiej zemsty”. Tarantino zrobił wszystko, by jego symboliczny rewanż za Holocaust podziałał z pełną mocą na wrażliwość odbiorcy.
Pośmiać się z Hitlera postanowił także nowozelandzki reżyser Taika Waititi. Führera przyrządził w sosie komiksowym jako wytwór fantazji 10-letniego chłopca należącego do Jungvolku, Jojo Rabbita. Ojciec blondwłosego Jojo walczy na froncie, wychowuje go jedynie matka, Hitler pełni zatem rolę zastępczego opiekuna. Biega z chłopcem po poligonie, tańczy i śpiewa współczesne „kawałki”, doradza małemu, jak ma stać się pełnokrwistym Aryjczykiem, kładzie się w jego łóżeczku. Dwuznaczny seksualny aspekt dotyczy także dwóch esesmanów oraz przyjaźni, jaka zaczyna kiełkować między Jojo a ukrywającą się w jego mieszkaniu o wiele starszą żydowską dziewczyną. Erotyczne niejednoznaczności mają podbudowywać antynazistowski i antyrasistowski charakter filmu.

Jojo Rabbit podobnie jak Bękarty wojny zrealizował reprezentant pokolenia nieznającego bezpośrednio realiów II wojny światowej. Sięgnął przy tym do powieści Niebo na uwięzi amerykańsko-belgijskiej pisarki Christine Leunens, która także nie doświadczyła na sobie koszmaru wojny.
Co zatem wyszło? Bardzo ciekawy pod względem formy i estetyki produkt, ale w gruncie rzeczy łaskawie patrzący na sprawców wojny, szczególnie wtedy gdy są gejami. Wszystkie potworne i nieludzkie konflikty zostały w tej fabule oszlifowane, złagodzone, zanurzone w kolorowej atmosferze zabawy, tak by współczesny młody widz, bo do niego jest głównie adresowany ten przekaz, nie poczuł dyskomfortu z oglądanie tego, co tak naprawdę wydarzyło się w Europie przed kilkudziesięciu laty.
Mamy do czynienia z pomysłową, utrzymaną w komiksowo-burleskowej stylistyce interpretacją wojny, a nie intrygującym czy też odkrywczym obrazem. Bez przesady można stwierdzić, że Jojo Rabbit więcej mówi o współczesnym pokoleniu „egzegetów” odczytujących prawdę o II wojnie światowej i Zagładzie, ich stylu myślenia i ideologicznych wyborach, niż bezpośrednio o tamtych czasach.
Zresztą przyznaje się do tego sam reżyser. Powołując się na swoje maorysko-żydowskie pochodzenie oraz przywołując dyskryminację, jakiej miał z tego powodu doświadczyć w Nowej Zelandii, podkreśla w wywiadach, że nakręcił Jojo Rabbita z myślą o zbudowaniu przesłania o tolerancji i walce z uprzedzeniami. Komedię wpisał w dominujący lewicowo-liberalny światopogląd za cenę pominięcia prawdziwej grozy i tragizmu wojny.
A grozy było sporo nawet w Być albo nie być z udziałem Mela Brooksa. Niejawnej, ale domyślnej. Już samo wcielania się komika w wiele sprzecznych ról, zarówno Polaków, jak i Niemców, wzbudzało dreszcz emocji. Scena ucieczki Żydów przebranych za klowny przed Niemcami stworzyła uniwersalny i ponadczasowy obraz ludzkiego zniewolenia i upokorzenia, czegoś, czego nie da się ogarnąć rozumem. W Jojo Rabbit trudno znaleźć taką nośną metaforę. Bawi, ale nie wstrząsa, choć w kilku punktach prawdziwie wzrusza.
Ocena: 3,5/6
Jojo Rabbit, Czechy / Niemcy / Nowa Zelandia / USA 2020, scen. i reż. Taika Waititi, w rolach głównych: Roman Griffin Davis, Scarlett Johansson, Taika Waititi, Sam Rocwell, komediodramat (108 min), dystr. Imperial – Cinepix, kinach od 24 stycznia 2020.